wtorek, 31 marca 2020


Zapisek 85.
czas zarazy – dzień 16

Kiedy życie staje się poezją... ;)

 trzeba chodzić w masce
poszłam w masce zwinięta w pelerynę ciemną
z oczami zwężonymi
w migocące sierpy
szczęście mnie nie poznało
i tańczyło ze mną
nie wiedząc że to jestem
ja której nie cierpi
i los też mnie nie poznał
i pomyślał sobie
czemuż nie mam dogodzić
tej obcej osobie

(Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, 1927r.)




*To mój post z facebooka, ale że nie wszyscy tam zaglądają, to wrzucam i tutaj. Tym bardziej, że to był zawsze mój ulubiony wiersz. 

poniedziałek, 30 marca 2020


Zapisek 84.
czas zarazy – dzień 15

Koronawirus szaleje w najlepsze, zaczynamy trzeci tydzień izolacji. W Polsce jakieś 2 tys. chorych, w Chorwacji prawie 800. Skupiamy się na tych dwóch najbliższych nam krajach, ale ze zgrozą śledzimy też resztę świata. W Stanach w jeden dzień przybywa po 15 tys. chorych, wczoraj podobno umarło tam pierwsze niemowlę zakażone wirusem. Wiem, wiem, to duży kraj, a poza tym pewnie robią więcej testów. Ale jednak te fakty przerażają. We Włoszech, w Hiszpanii umiera średnio 700 osób dziennie. Czy to ciągle tyle samo, co na grypę?  
Korona zawirusowała całkowicie nasze myśli, trwają spekulacje kiedy to się skończy, kiedy nas wypuszczą i coraz częściej słyszę, ze może dopiero w czerwcu? Co ze szkołą? Co z maturami? Międzynarodowe matury IB odwołali. Dzieciaki będą przyjmowane na studia na podstawie dotychczasowych egzaminów (IB trwa w sumie 2 lata, w maju jest tylko jeden ze składowych testów). Ale już wiedzą, że rekrutacja będzie utrudniona, na niektóre uczelnie wstrzymana, czyjeś plany i marzenia właśnie legły w gruzach. A co z maturami w zwykłych szkołach, egzaminami do liceów? Jeszcze jeden stres w tej całej sytuacji. A co ze zwykłymi lekcjami w domu, kiedy rodzice już nie wyrabiają ogarniając szkołę/przedszkole z młodszymi dziećmi i swoją pracę jednocześnie? Jeśli jeszcze mają pracę...
W Polsce dodatkowo kłótnia o wybory (serio? teraz?). Boszsz, jak ja nienawidzę polityki i polityków!! W Chorwacji - walka ze skutkami trzęsienia ziemi. Nawet jak otworzą szkoły, to większość tych w centrum nie nadaje się na przyjęcie uczniów.  
Ale najgorsza jest ta niepewność. I strach. Bo niby wirus nie zabija wszystkich, ani nawet większości, ale każdy ma przecież kogoś, o kogo się martwi: starszego, schorowanego, albo w ciąży, albo daleko, gdzie chorych jest więcej. Ba, teraz głupie przeziębienie urasta do granic dramatu. Koleżanka z małą córeczką była chora przez kilka dni i umierała ze strachu, że to może to, że je rozdzielą. Wyobraźnia pracuje. Każdy przeżywa teraz swoje mniejsze lub większe trzęsienia ziemi. Czasami zwyczajnie wariuje sam w domu. Wymarłe ulice i ludzie bez twarzy, zamaskowani, unikający kontaktu nawet wzrokowego, potęgują to poczucie irracjonalnego zagrożenia. Niestety są i tacy, dla których jest ono aż za bardzo prawdziwe. 
Mój brat cioteczny Mariusz jest lekarzem w Hiszpanii. Wczoraj sobie żartowaliśmy, że codziennie wyrusza do pracy, jak na wojnę, z nasuniętą przyłbicą. Ale to jest wojna. I wszyscy mamy nadzieję, że uda mu się - podobnie jak tysiącom innych lekarzy i pielęgniarek - ją wygrać i nas ocalić. Tak samo, jak policjantom, ekspedientkom, kurierom... Tym wszystkim, którzy jakoś trzymają w ryzach ten chory świat, podczas gdy my nudzimy się i kłócimy po domach: o wybory, o czas przy kompie, o ostatnią paróweczkę. 
Tylko, że to podobno dopiero rozgrzewka...   


hvala bohaterom w czasach zarazy!
(to Mariusz właśnie)

niedziela, 29 marca 2020


Zapisek 83.

czas zarazy – dzień 14

Niedziela – ciąg dalszy soboty. W kapciach i piżamie ratujemy świat.
W nocy była zmiana czasu. Przeszła tak jakoś bez echa, nikt już się nie zastanawia, czy ma to sens czy nie. Przestawiliśmy wskazówki do przodu. Jeszcze jeden dowód na to, że czas przyspieszył.


Zamiast zdjęć moje ulubione memy z ostatnich dni:











sobota, 28 marca 2020


Zapisek 82.
czas zarazy – dzień 13

Weekend, czyli relaks pełną gębą! Pełną, bo zamówiliśmy obiad z restauracji. Włodek ma wolne, ja mam wolne, tylko Robi rano jeszcze musiał zaliczyć polską szkołę online.
A potem już wszyscy rozkoszowaliśmy się piękną pogodą w naszym ogródku, co chwilę w zachwycie podkreślając, jakie to szczęście, że go mamy! Włodek, po tygodniu pracy i niewychodzenia z domu, w podskokach udał się jeszcze na małe zakupy do naszego osiedlowego sklepu. I dwa razy wyszedł ze śmieciami;) A ja uszyłam nam maseczki. Ot, taka typowa pandemiczna sobota.



piątek, 27 marca 2020


Zapisek 81.
czas zarazy- dzień 12

Już piątek, czyli zaraz będzie tydzień od trzęsienia, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Sprawdza się nasza teoria, że kiedy niewiele się dzieje, czas szybciej płynie. Tak, tak - taki paradoks, ale to prawda. Kiedy dni są podobne i rutyna nas zżera, tydzień mija za tygodniem i nawet tego nie zauważamy. A kiedy - np. na wyjeździe - ciągle doświadczamy nowych wrażeń, każda chwila jest w pełni wykorzystana, to wydarzenia sprzed kilku dni jawią się, jak sprzed miesiąca. Bo tyle się po drodze zadziało, co normalnie pozwoliłoby obdzielić 30 dni. 
Nasz czas był do tej pory bardzo rozciągnięty, czasem do granic możliwości. Teraz się ściąga - może czas jest jak gumka? Ale to, że w nasze dni wkrada się monotonia, nie znaczy, że również nuda. O, nic z tych rzeczy! Ciągle trzeba coś zrobić, i ciągle nie to, na co ma się ochotę. Czyli jak zwykle.  
Wlodek pracuje więcej niż zazwyczaj, Robi ma wirtualną szkołę w godzinach 8.15-15.15. Przy czym co 45 minut ma przerwę i domaga się jedzenia. Ja więc głównie ogarniam domową gastronomię. Kiedyś panowie jedli obiady poza domem, więc gotowałam mniej i w mniejszych ilościach. Teraz wciąż mnie zadziwia, że to tak szybko znika. Podobnie, jak nasze zapasy. 
Gotuje zatem dużo, ale niebyt dobrze. Żebyśmy jednak mniej jedli. Tyle się słyszy, o tyciu na kwarantannie, a tymczasem Wlodek twierdzi, że ostatnio schudł. Na szczęście zaraz dodaje, że to pewnie ze względu na zdrowszą dietę, a nie że go morzę;) 
Jak już wyjdę z kuchni, by sobie odsapnąć i sprawdzić w necie co w świecie, dopada mnie kolejna zmora. W sieci teraz jest mnóstwo zdjęć i filmików, jak to rodzice kreatywnie spędzają czas ze swoimi pociechami. wymyślają gry, angażują się, budują fortece i co więcej - podobno czerpią z tego przyjemność. Jeju, to zaczyna mnie bardziej przygnębiać niż chora rzeczywistość. Codziennie zasypiam z poczuciem winy, że zagraliśmy tylko w dwie planszówki i w Monument Valley na iPadzie (dzięki Bratowa ;), zamiast w państwa-miasta; że kilka razy warknęłam „zajmij się czymś”, a mogłam radośnie postrzelać z nerfguna albo zaaranżować boisko do koszykówki w domu. Włodek trochę nadrabia, jak już wyjdzie ze swej jaskini, ale ja na pewno pójdę do rodzicielskiego piekła. Jeśli zabronią wychodzenia na rower, to już w ogóle dramat.
Między gotowanie i twórczą zabawę, próbuję upchnąć to, co sobie zaplanowałam na czas izolacji naiwnie  myśląc, że będą nudy. Czyli np. sesje z Chodakowską, pisanie bloga, robótki ręczne - zaczęłam dziergać sweter, ale jeśli wypuszczą nas jednak przed zimą, to nie zdążę z rękawami i będzie wersja na lato. Sprzątanie olewam - przecież nie spodziewamy się gości 😉 Prania jakby mniej, więc i prasowanie odpada. Tak, że jakoś to idzie. Ale książek czy filmów przerabiam zdecydowanie mniej niż wcześniej. Dlaczego? Jedyne sensowne wytłumaczenie, to że czas faktycznie przyspieszył. 




Jeny, zainspirowałam się własnym postem... i zmajstrowałam kosza. 
Jest źle. Zaczynam być supermatką i zaraz się znienawidzę. 

czwartek, 26 marca 2020

Zapisek 80. 
czas zarazy – dzień 11

Odkąd się to wszystko zaczęło, funkcjonuję głównie jako firma cateringowo-dostawcza. Włodek pracuje intensywnie 9-18.00 w naszej sypialni gościnnej i kiedy stamtąd wychodzi, wszystkie sklepy są już zamknięte. Próbowaliśmy kupować jedzenie online, ale bez szans. Zero wolnych terminów. Więc wychodzę czasem, narażając się na ostrzał wirusów. 
Dziś pojechałam do dużego marketu, na obrzeżach miasta, licząc, że będzie mało ludzi. Było niestety całkiem sporo. Wszyscy (prawie) zamaskowani, wszyscy z miarką w oczach, próbując określić ile to jest 2 metry i czy da radę przecisnąć się do tamtego regału na wdechu, obok tamtej pani, która nie może się zdecydować na rodzaj makaronu.
Wyprawa na zakupy jest teraz bardzo przygnębiająca. Puste ulice, czasem ktoś przemknie chodnikiem, omijając miejsca grożące zawaleniem – w starszej części miasta takich stref pojawiło się bardzo dużo. Jeszcze pogoda jak w listopadzie: zimno, szaro, ponuro. Człowiek wraca z depresją i dodatkowo czuje się tak trochę grypowo, oblepiony podświadomie wszelkimi możliwymi zarazkami. Jadąc samochodem obawiam się ponadto kontroli policyjnej, bo mam polską rejestrację. Więc jestem potencjalnym uciekinierem z domowej kwarantanny. A kiedy już udowodnię, że tu mieszkam, to będę musiała się pewnie tłumaczyć z tej polskiej rejestracji, bo chyba  powinnam się przerejestrować. Tak więc w drodze na zakupy mam dwa wyzwania: nie dać się zarazić i nie dać się złapać policji.  
***
A propos: przed chwilą było dwóch policjantów, w maskach. Pytali, czy znam jakąś Katię. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie znam. Ale wrażenie takie niepokojące pozostało, duszne. Czas zarazy, to wiecznie czające się gdzieś zagrożenie, niepewność, strach i kontrola. To się unosi w powietrzu bardziej niż te wirusy. I gęstnieje, i zatyka…



dziś jadąc po pustej drodze,
rozbawiły mnie te panny młode w maskach -
- takie panny roztropne naszych czasów...





środa, 25 marca 2020


Zapisek 79.
czas zarazy – dzień 10

Dziś bez szału. Siedzimy w domu. Pada śnieg. Czasem ziemia zadrży. Mam teorię, że ona się tak trzęsie z zimna.


Wykres naszych wstrząsów w ostatnich dniach.
 Ja już mam sejsmograf wbudowany w DNA i potrafię określać magnitudę prawie bezbłędnie. Choć tych poniżej 2,5, to właściwie nie czuć. Wszystko tak naprawdę zależy jeszcze od jednego wskaźnika (skala Mercallego), który określa właśnie siłę odczuwania, ale to już temat dla geologa...
  



wtorek, 24 marca 2020


Zapisek 78.
czas zarazy – dzień 9

Co się ostatnio budzimy, to niespodzianka. Dziś dla odmiany spadł śnieg, temperatura oscyluje wokół zera. Zima, której próżno wyglądaliśmy w zimie, zawitała do nas wiosną.
Jakiś czas temu w sieci krążył dowcip, rodem chyba z Japonii, która z koronawirusem zaczęła się borykać z miesiąc (lub półtora) wcześniej. W wolnym tłumaczeniu brzmiało to mniej więcej tak: „Czy ktoś jeszcze ma wrażenie, jakby życie obecnie było pisane przez czwartoklasistę? I był sobie wirus i wszyscy się go bali. Później na całym świecie zabrakło papieru toaletowego, a potem zamknięto szkoły na jakiś miesiąc. A potem spadł śnieg.” W bardziej kreatywnej chorwackiej wersji, przed śniegiem było jeszcze trzęsienie ziemi. Ten, kto tworzy tę historię, ma naprawdę bujną wyobraźnię i zamiłowanie do katastroficzno-surrealistycznych rozwiązań.
Nam ta zima jakoś specjalnie nie przeszkadza, przynajmniej nie chce nam się wychodzić z domu. Ale ci, co ucierpieli w trzęsieniu ziemi, mają dodatkowy kłopot. Koleżanka wczoraj mi mówiła, że nie działa im ogrzewanie i nie ma ciepłej wody. Dziś w nocy dodatkowo pękły im rury. Strach się bać, co będzie jutro.
Aha, wygląda na to, że ja na razie nie mam wirusa. Kaszel zniknął, gardło daje radę. Może dzięki temu, że dezynfekuję je starannie alkoholem. Jak wspominałam, opróżniamy barek z co lepszych trunków. Jeśli się mają potłuc, to już  lepiej wpaść w alkoholizm. Na zdrowie!

ps. Wstrząsy, lekkie, wciąż się powtarzają. Lekceważymy je. Na zdrowie! 








poniedziałek, 23 marca 2020


Zapisek 77.
czas zarazy – dzień 8

Dziś obudził mnie kaszel. A w obecnej sytuacji brzmi to równie groźnie, co trzęsienie ziemi. Cały dzień wsłuchuję się w swoje objawy (gardło pobolewa czy drapie?, spociłam się czy to może stan podgorączkowy?) na przemian z wsłuchiwaniem się w odgłosy domu. Wczoraj sąsiedzi przesuwali meble, a ja przy każdym szurnięciu  miałam zawał. W nocy kilka razy zatrzęsło, ale tylko raz się z tego powodu obudziłam. Zresztą myślałam, że to Włodek się wierci. W ciągu dnia też był jeden mocniejszy wstrząs (ok. 3), ale już przestaliśmy zwracać na to uwagę. Trzeba się przyzwyczaić. Tak ma być jeszcze przez jakiś czas.
I tak nic na to nie poradzimy. Jedyne co nam przyszło wczoraj do głowy na ukoronowanie (ha,ha…korona) dnia pełnego wstrząsających wrażeń, to było otworzenie najlepszej butelki wina, jaką mieliśmy - z winiarni Miloš, którą rok temu odwiedziliśmy z rodzicami Włodka. Dostaliśmy je od nich w prezencie i trzymaliśmy na jakąś wyjątkową okazję. A czy może być coś bardziej wyjątkowego niż przeżycie trzęsienia ziemi z pandemią w tle? Poza tym, niewiele brakowało, by to wino się po prostu stłukło przy porannych wstrząsach. Dlatego naczelna zasada od teraz: co masz wypić jutro, wypij dzisiaj! Było pyszne.
Zagrzeb jakoś się otrząsa (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) po wczorajszych wydarzeniach, ale sytuacja jest na pewno bardzo ciężka. Niektórzy ludzie nie mogą wrócić do swoich domów ze względu na uszkodzenia. Centrum miasta zniszczone, zdjęcia są dość przerażające. Co prawda w mediach ukazywane są zapewne tylko te najbardziej spektakularne zniszczenia, dlatego mam nadzieje, że jednak większość domów i ulic ocalała. Nie byłam tam i pewnie nie będę, obostrzenia są coraz surowsze. Można już chyba tylko wychodzić do sklepu, lekarza, chociaż tak na 100 procent to nie wiem, co np. ze spacerem w pojedynkę. Dziś wydano też zakaz opuszczania miasta. Każdy ma być w miejscu zameldowania. Przy okazji wyjaśniło się, skąd te wczorajsze kolejki po paliwo. Zagrzebianie zaczęli masowo wyjeżdżać do swoich domków weekendowych, głównie nad morzem. Aż zamknięto autostradę, a dziś kazano wszystkim wracać, żeby nie roznosili wirusa po wsiach i miasteczkach.
Robi się coraz bardziej ponuro, pogoda też pogłębia nastrój. Jest zimno, pochmurno, wietrznie. Pół dnia spędziłam na telefonie wspierając się nawzajem ze znajomymi, z rodzicami, relacjonując jeszcze raz wczorajsze wydarzenia. Pisałam ostatnio, że w sumie jesteśmy tu sami. Otóż, to nieprawda. Mamy grono bliskich znajomych, a ostatni dzień mi to wybitnie uświadomił, że są to naprawdę bliscy mi ludzie. Wczoraj byliśmy wszyscy cały czas w kontakcie. Martwiliśmy się, jeśli ktoś nie odpowiadał. Dzieliliśmy informacjami. Z braku możliwości spotkań coraz częściej do siebie dzwonimy, wypłakujemy żale i złości na zaistniałą sytuację, radzimy, ale przede wszystkim podtrzymujemy się na duchu. Tak, to chyba przyjaźń. Może po tych przejściach, będzie nawet silniejsza niż inne.
Poniżej zdjęcia przesłane przed chwilą przez moją koleżankę, która mieszka w centrum. Widoki jak z wojny. Zdałam sobie sprawę, że przez te prawie trzy lata Zagrzeb też stał mi się bliski, bardziej niż myślałam. Patrzę na te zdjęcia ze łzami w oczach, bo to przecież moje okaleczone miasto.
















niedziela, 22 marca 2020


Zapisek 76.
czas zarazy – dzień 7

Kiedy zaczynasz się już trochę nudzić na kwarantannie, a akcja twojej opowieści wyraźnie zwalnia, potrzebny jest jakiś spektakularny wstrząs. No więc dziś obudziło nas trzęsienie ziemi.
Co za potworne uczucie, kiedy cały dom się trzęsie, a ty nie wiesz o co chodzi. Około 6.20 poderwaliśmy się z łóżka, bo zaczęło się nagle ruszać, ściany też, jakby ktoś potrząsał naszym mieszkaniem. I jeszcze wokół słychać było taki złowróżbny pomruk, warkot. Ja w panice trzymałam lustro. Mamy takie wielkie, oparte o ścianę, a jakby się rozbiło, to wiecie – siedem lat nieszczęścia😉 Robi na szczęście zachował spokój, zero paniki, dzielny chłopak!
To trwało jakieś kilkanaście sekund, choć mi się wydaje, że co najmniej minutę. W przebłysku świadomości pomyślałam, że to chyba trzęsienie ziemi, a zaraz potem – nie, niemożliwe, przecież jest już pandemia, to byłoby zbyt absurdalne. Okazuje się, że wszystko jest możliwe. A scenariusz godny nędznego filmu klasy B, jak najbardziej może się ziścić.
Ubraliśmy się migiem i wyszliśmy na zewnątrz. Trochę ludzi już było na ulicy. Upewniliśmy się, że to nie sen i naprawdę doświadczyliśmy właśnie trzęsienia ziemi. W samym środku pandemii. Gadaliśmy z sąsiadami, co chwila odskakując od siebie, bo przecież trzeba trzymać dystans. Nasi amerykańscy sąsiedzi byli dość wyluzowani, bo wcześniej mieszkali w Kalifornii i tam takie wstrząsy mieli co chwila do śniadania. Powiedzieli też co robić: spakować dokumenty, ciepłe ciuchy, wodę, jakieś ciastka i przeczekać na zewnątrz. Czasem, jak się wszystko wali, to lepiej jednak nigdzie nie wybiegać. Należy stanąć np. w futrynie drzwi albo schować się pod solidnym biurkiem. Jestem już teraz specjalistką. My przesiedzieliśmy cały ranek głównie w aucie, bo było zimno. Do wczoraj mieliśmy jeszcze lato; dziś, jak wybiegaliśmy z domu, prószył lekki śnieg. Jak się wali (nomen omen), to po całości.
Potem było jeszcze kilka wstrząsów, ale już słabszych. Ten pierwszy miał siłę 5,5 w skali Richtera, drugi coś ok. 5,0. Później już tylko takie kołysanie.
U niektórych znajomych wszystko pospadało z półek. U nas tylko trochę w łazience, gdzie nie gdzie tynk się ukruszył ze ścian. Na szczęście mieszkamy na parterze, częściowo w suterenie – w tych okolicznościach, to prawdziwe błogosławieństwo. Można szybko uciec i na dole mniej trzęsie.
Najgorsza sytuacja jest w centrum miasta – stare kamienice się zaczęły walić, odpadł czubek katedralnej wieży. Ostatnie większe trzęsienie ziemi było w Zagrzebiu ponad 140 lat temu, w 1880 r. Wtedy też ucierpiała katedra, do dziś ją odbudowują. Okazuje się, że to syzyfowa praca.
Na ulicach pełno ludzi, więc o kwarantannie można zapomnieć. Od dziś nie działa transport publiczny, a sklepy spożywcze mają skrócone godziny, ale teraz w obliczu nowego kataklizmu wszystko stanie na głowie. W naszym osiedlowym sklepiku np. wszystko pospadało z półek, potłukło się.
Najgorzej w szpitalach, które musiały ewakuować pacjentów. Zimno, korona wirus i groźba zawalenia.
Wróciliśmy do domu jakoś po 11.00, ale ludzie w centrum czekali na zewnątrz chyba do 15.00. Przypomnę, że kawiarnie i knajpy nie działają.
Rano jeszcze pojechaliśmy zatankować. W życiu nie widziałam tu takich kolejek po benzynę. Nie wiem czemu ludzie rzucili się na paliwo. Żeby w razie czego uciec jak najdalej? My mieliśmy już rezerwę, a perspektywa kilku godzin w aucie przy zapalonym silniku, żeby było cieplej, wymaga zapasu paliwa. Może inni wyszli z tego samego założenia? Może zamkną stacje?
Od czasu tych rannych wstrząsów jest spokój. Ale w radio powiedzieli, że w sumie to ciężko im cokolwiek przewidzieć. Nie wiem, jak dziś zasnę. W samochodzie mamy spakowany plecak na wszelki wypadek.
Jeśli narzekacie, że z powodu pandemii trzeba siedzieć w domu, to pamiętajcie, że zawsze może jeszcze być trzęsienie ziemi. I dom się może zawalić. A jeśli nawet nie, to siedzenie już nigdy nie będzie takie beztroskie, spokojne i nudne…



zdjęcia z netu











sobota, 21 marca 2020


Zapisek 75.
czas zarazy – dzień 6

Odosobnienie sprzyja przemyśleniom. Czy to, co teraz przeżywamy, to jest wstęp do świata przyszłości? Będziemy pozamykani w swoich czterech ścianach, z komputerami i wifi. Praca zdalna, szkoła zdalna, przyjaźnie wirtualne, od czasu do czasu dostawa jedzenia – bezkontaktowa. Właśnie to testowaliśmy – zamówiliśmy sushi online, zapłaciliśmy online, ktoś dostarczył pod drzwi, a kiedy był już w bezpiecznej odległości wysłał wiadomość, że żarcie czeka. Technologia sprzyja kwarantannie. Wyobraźcie sobie, jakby to było 50, ba – 20 lat temu! A tymczasem jak się wyspecjalizujemy, to możliwe że co roku będziemy zamykani profilaktycznie, w sezonie grypowym zwłaszcza.
Szczęście w nieszczęściu, że tu na emigracji jesteśmy w sumie sami. Nie mamy rodziny, z którą kusiłoby się spotkać. Przyjaciół też niewielu, więc i tak spędzaliśmy czas głównie sami ze sobą.
Choć nie ukrywam, że bardzo mnie korci żeby wyjść albo się z kim spotkać. Z braku towarzystwa zapraszam koty na kawę ;)
A dziś o świcie wybrałam się na spacer po Zagrzebiu. Żeby porobić zdjęcia wiosenne i uwiecznić puste ulice. Tak zupełnie bladym świtem mi się nie udało, a ok. 7.00 rano już ludzie zaczęli się kręcić po mieście. Wszyscy widać wpadli na pomysł, że wtedy najbezpieczniej i wyszli po zakupy. Większość w maseczkach i głównie do aptek. Ludzie w kolejkach stoją po półtora metra od siebie, na ulicy mijają się szerokim łukiem, patrząc na siebie wilkiem, jak na potencjalnych morderców. Mówię wam, ten wirus zniszczy przede wszystkim wszelkie więzi społeczne!