sobota, 16 grudnia 2017

Zapisek 12.
         
W grudniu w świąteczny nastrój wkręcamy się z każdym dniem coraz bardziej, a skutecznie pomagają w tym wszelkie szkolne imprezy. Ostatniego dnia szkoły, przed świątecznymi feriami, odbył się bożonarodzeniowy koncert. Każda klasa – od najmłodszych 3-latków aż po licealistów – przygotowała piosenkę (lub kilka), do których dobrane zostały odpowiednie kostiumy, a całość często wzbogacał efektowny układ choreograficzny. Klasa Roberta została podzielona na Anioły i Kowbojów, przy czym Anioły miały jeszcze instrumenty muzyczne. Syn nasz – jako że aniołkiem z pewnością nie jest – nie musiał się więc specjalnie wysilać i koszula w kratę załatwiła sprawę świątecznego stroju. Robi występował jeszcze w grupie dzieci uczących się francuskiego, śpiewając coś o poszczególnych dniach Świąt. Tytułów piosenek niestety nie udało mi się uzyskać.
Cały koncert, choć trwał prawie dwie godziny, był naprawdę świetny. Niektóre – głównie starsze dzieci – zaśpiewały przepięknie! Młodsze przedszkolaki były zaś słodkie i strasznie śmieszne, tak więc licznie przybyli rodzice, dziadkowie, krewni i znajomi mieli znakomitą zabawę. Przez chwilę z rozrzewnieniem wspominałam jednak ubiegłoroczny Christmas Show w Tajlandii. Wtedy, po części oficjalnej, dzieciaki, nauczyciele i rodzice jeszcze przez jakiś czas bawili się i gadali wspólnie na podwórku, nim każdy ruszył pakować walizki do domu. Tym razem wszyscy szybko poubierali czapki i szaliki, w biegu rzucając „Merry Christmas” i prędko kierując się do ciepłych samochodów. Święta w tropikach mają jednak swój urok 😊
A propos życzeń, to szkoła amerykańska jest tak political correctness, że w żadnym mailu od nauczycieli czy dyrektora, wysyłanym teraz przed przerwą świąteczną, nie pojawiło się Merry Christmas. Jedynie życzenia miłego spędzenia wolnego czasu i szczęśliwego nowego roku, co by nikogo przypadkiem nie urazić… Choć na prezenty pod choinką od św. Mikołaja czekają chyba wszyscy 😉
Bardzo tradycyjnie i po chrześcijańsku fetowano natomiast tydzień temu w polskiej szkole, gdzie dzieci przygotowały jasełka dla rodziców. Robi miał ambitną rolę dziecka nr 4, które składa Jezuskowi serce w darze. Były kolędy, akcenty góralskie, a na koniec przybył jeszcze Św. Mikołaj z prezentami i diabeł z rózgami (ale tylko dla nauczycieli na szczęście) i ogólnie było miło i swojsko.
Poniżej zdjęcia Roba na deskach scen, większość w wykonaniu mojej serdecznej koleżanki Agnieszki, której się chce dźwigać duży porządny aparat 😊

A my tymczasem przesiąknięci świątecznym nastrojem zmierzamy do Warszawy. Sretan Božić svakome!
















niedziela, 10 grudnia 2017

Zapisek 11.

Zima zawitała do Zagrzebia, a wraz z nią śnieg i kiermasze adwentowe, i grzane wino zwane tu kuhano vino. Całe centrum Zagrzebia jest pięknie rozświetlone świątecznymi dekoracjami, wszędzie są budki z winem, jedzeniem (kiełbasa pod wszelkimi postaciami), fritulami (czyli małymi pączkami). Gra muzyka, ludzie tańczą na ulicy, na scenach są występy różniaste (wczoraj np. żołnierze śpiewali kolędy), jeździ tramwaj prowadzony przez Św. Mikołaja albo dorożka, w środku miasta jest wielkie lodowisko… Zagrzeb szczyci się, że już kilka razy wygrał ranking na najlepsze przedświąteczne jarmarki. I wcale się nie dziwię. A w weekendy na ulicach są tłumy. Całe życie towarzyskie się tu teraz koncentruje, nasze też. Tydzień temu zainaugurowaliśmy Adwent w gronie znajomych Polaków (i jednego Francuza), co zmusiło nas w końcu do znalezienia opiekunki dla Roba na wieczór. Anja okazała się miła i ładna, tak więc Robi od razu ją zaakceptował, a Włodek przez chwilę też chciał zrezygnować z wyjścia i raczej zostać w domu 😉 Został wczoraj (niestety, tylko z synem), a ja kontynuowałam adwentowe imprezy, tym razem w ściśle damskim gronie. Atmosfera super, tylko strasznie zimno i nawet grzane wino nie pomagało.

Wczoraj jeszcze spadł pierwszy śnieg i zrobiło się ślicznie wokół. W mieście zdążył się już co prawda rozpuścić, ale na szczęście Zagrzeb leży prawie w górach i im wyżej, tym bardziej biało. Dziś pojechaliśmy na Sljeme (najwyższy szczyt w okolicy) na sanki. Droga była cudna, jak w bajce o Królowej Śniegu. Pod samym szczytem niestety się totalnie zakorkowała, co było tym dramatyczniejsze, że jest jednokierunkowa. Chyba wszyscy się tu dziś wybrali, zamiast jak normalni ludzie buszować w niedziele po centrach handlowych… Jako urodzeni szczęściarze już po 40 minutach(!) znaleźliśmy jednak miejsce do zaparkowania i Robi mógł wypróbować świeżo zakupione sanki. Od dwóch lat nie mieliśmy prawdziwej zimy, więc to było istne święto!