piątek, 27 marca 2020


Zapisek 81.
czas zarazy- dzień 12

Już piątek, czyli zaraz będzie tydzień od trzęsienia, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Sprawdza się nasza teoria, że kiedy niewiele się dzieje, czas szybciej płynie. Tak, tak - taki paradoks, ale to prawda. Kiedy dni są podobne i rutyna nas zżera, tydzień mija za tygodniem i nawet tego nie zauważamy. A kiedy - np. na wyjeździe - ciągle doświadczamy nowych wrażeń, każda chwila jest w pełni wykorzystana, to wydarzenia sprzed kilku dni jawią się, jak sprzed miesiąca. Bo tyle się po drodze zadziało, co normalnie pozwoliłoby obdzielić 30 dni. 
Nasz czas był do tej pory bardzo rozciągnięty, czasem do granic możliwości. Teraz się ściąga - może czas jest jak gumka? Ale to, że w nasze dni wkrada się monotonia, nie znaczy, że również nuda. O, nic z tych rzeczy! Ciągle trzeba coś zrobić, i ciągle nie to, na co ma się ochotę. Czyli jak zwykle.  
Wlodek pracuje więcej niż zazwyczaj, Robi ma wirtualną szkołę w godzinach 8.15-15.15. Przy czym co 45 minut ma przerwę i domaga się jedzenia. Ja więc głównie ogarniam domową gastronomię. Kiedyś panowie jedli obiady poza domem, więc gotowałam mniej i w mniejszych ilościach. Teraz wciąż mnie zadziwia, że to tak szybko znika. Podobnie, jak nasze zapasy. 
Gotuje zatem dużo, ale niebyt dobrze. Żebyśmy jednak mniej jedli. Tyle się słyszy, o tyciu na kwarantannie, a tymczasem Wlodek twierdzi, że ostatnio schudł. Na szczęście zaraz dodaje, że to pewnie ze względu na zdrowszą dietę, a nie że go morzę;) 
Jak już wyjdę z kuchni, by sobie odsapnąć i sprawdzić w necie co w świecie, dopada mnie kolejna zmora. W sieci teraz jest mnóstwo zdjęć i filmików, jak to rodzice kreatywnie spędzają czas ze swoimi pociechami. wymyślają gry, angażują się, budują fortece i co więcej - podobno czerpią z tego przyjemność. Jeju, to zaczyna mnie bardziej przygnębiać niż chora rzeczywistość. Codziennie zasypiam z poczuciem winy, że zagraliśmy tylko w dwie planszówki i w Monument Valley na iPadzie (dzięki Bratowa ;), zamiast w państwa-miasta; że kilka razy warknęłam „zajmij się czymś”, a mogłam radośnie postrzelać z nerfguna albo zaaranżować boisko do koszykówki w domu. Włodek trochę nadrabia, jak już wyjdzie ze swej jaskini, ale ja na pewno pójdę do rodzicielskiego piekła. Jeśli zabronią wychodzenia na rower, to już w ogóle dramat.
Między gotowanie i twórczą zabawę, próbuję upchnąć to, co sobie zaplanowałam na czas izolacji naiwnie  myśląc, że będą nudy. Czyli np. sesje z Chodakowską, pisanie bloga, robótki ręczne - zaczęłam dziergać sweter, ale jeśli wypuszczą nas jednak przed zimą, to nie zdążę z rękawami i będzie wersja na lato. Sprzątanie olewam - przecież nie spodziewamy się gości 😉 Prania jakby mniej, więc i prasowanie odpada. Tak, że jakoś to idzie. Ale książek czy filmów przerabiam zdecydowanie mniej niż wcześniej. Dlaczego? Jedyne sensowne wytłumaczenie, to że czas faktycznie przyspieszył. 




Jeny, zainspirowałam się własnym postem... i zmajstrowałam kosza. 
Jest źle. Zaczynam być supermatką i zaraz się znienawidzę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz