Zapisek
81.
czas
zarazy- dzień 12
Już
piątek, czyli zaraz będzie tydzień od trzęsienia, a wydaje się, jakby to było
wczoraj. Sprawdza się nasza teoria, że kiedy niewiele się dzieje, czas szybciej
płynie. Tak, tak - taki paradoks, ale to prawda. Kiedy dni są podobne i rutyna
nas zżera, tydzień mija za tygodniem i nawet tego nie zauważamy. A kiedy - np.
na wyjeździe - ciągle doświadczamy nowych wrażeń, każda chwila jest w pełni
wykorzystana, to wydarzenia sprzed kilku dni jawią się, jak sprzed
miesiąca. Bo tyle się po drodze zadziało, co normalnie pozwoliłoby obdzielić 30
dni.
Nasz
czas był do tej pory bardzo rozciągnięty, czasem do granic możliwości. Teraz
się ściąga - może czas jest jak gumka? Ale to, że w nasze dni wkrada się
monotonia, nie znaczy, że również nuda. O, nic z tych rzeczy! Ciągle trzeba coś
zrobić, i ciągle nie to, na co ma się ochotę. Czyli jak zwykle.
Wlodek
pracuje więcej niż zazwyczaj, Robi ma wirtualną szkołę w godzinach 8.15-15.15. Przy
czym co 45 minut ma przerwę i domaga się jedzenia. Ja więc głównie ogarniam domową
gastronomię. Kiedyś panowie jedli obiady poza domem, więc gotowałam mniej i w
mniejszych ilościach. Teraz wciąż mnie zadziwia, że to tak szybko znika.
Podobnie, jak nasze zapasy.
Gotuje zatem
dużo, ale niebyt dobrze. Żebyśmy jednak mniej jedli. Tyle się słyszy, o tyciu
na kwarantannie, a tymczasem Wlodek twierdzi, że ostatnio schudł. Na szczęście zaraz
dodaje, że to pewnie ze względu na zdrowszą dietę, a nie że go morzę;)
Jak już
wyjdę z kuchni, by sobie odsapnąć i sprawdzić w necie co w świecie, dopada mnie
kolejna zmora. W sieci teraz jest mnóstwo zdjęć i filmików, jak to rodzice
kreatywnie spędzają czas ze swoimi pociechami. wymyślają gry, angażują się,
budują fortece i co więcej - podobno czerpią z tego przyjemność. Jeju, to
zaczyna mnie bardziej przygnębiać niż chora rzeczywistość. Codziennie zasypiam
z poczuciem winy, że zagraliśmy tylko w dwie planszówki i w Monument Valley na
iPadzie (dzięki Bratowa ;), zamiast w państwa-miasta; że kilka razy warknęłam „zajmij się czymś”, a
mogłam radośnie postrzelać z nerfguna albo zaaranżować boisko do koszykówki w
domu. Włodek trochę nadrabia, jak już wyjdzie ze swej jaskini, ale ja na pewno
pójdę do rodzicielskiego piekła. Jeśli zabronią wychodzenia na rower, to już w
ogóle dramat.
Między
gotowanie i twórczą zabawę, próbuję upchnąć to, co sobie zaplanowałam na czas
izolacji naiwnie myśląc, że będą nudy. Czyli np. sesje z Chodakowską, pisanie bloga, robótki ręczne -
zaczęłam dziergać sweter, ale jeśli wypuszczą nas jednak przed zimą, to nie zdążę
z rękawami i będzie wersja na lato. Sprzątanie olewam - przecież nie
spodziewamy się gości 😉 Prania jakby mniej, więc i prasowanie
odpada. Tak, że jakoś to idzie. Ale książek czy filmów przerabiam zdecydowanie
mniej niż wcześniej. Dlaczego? Jedyne sensowne wytłumaczenie, to że czas
faktycznie przyspieszył.
Jeny,
zainspirowałam się własnym postem... i zmajstrowałam kosza.
Jest źle. Zaczynam
być supermatką i zaraz się znienawidzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz