Zapisek 84.
czas zarazy – dzień 15
Koronawirus szaleje w najlepsze, zaczynamy
trzeci tydzień izolacji. W Polsce jakieś 2 tys. chorych, w Chorwacji prawie 800.
Skupiamy się na tych dwóch najbliższych nam krajach, ale ze zgrozą śledzimy też
resztę świata. W Stanach w jeden dzień przybywa po 15 tys. chorych, wczoraj podobno
umarło tam pierwsze niemowlę zakażone wirusem. Wiem, wiem, to duży kraj, a poza
tym pewnie robią więcej testów. Ale jednak te fakty przerażają. We Włoszech, w
Hiszpanii umiera średnio 700 osób dziennie. Czy to ciągle tyle samo, co na
grypę?
Korona
zawirusowała całkowicie nasze myśli, trwają spekulacje kiedy to się skończy,
kiedy nas wypuszczą i coraz częściej słyszę, ze może dopiero w czerwcu? Co ze
szkołą? Co z maturami? Międzynarodowe matury IB odwołali. Dzieciaki będą
przyjmowane na studia na podstawie dotychczasowych egzaminów (IB trwa w sumie 2
lata, w maju jest tylko jeden ze składowych testów). Ale już wiedzą, że rekrutacja
będzie utrudniona, na niektóre uczelnie wstrzymana, czyjeś plany i marzenia
właśnie legły w gruzach. A co z maturami w zwykłych szkołach, egzaminami do
liceów? Jeszcze jeden stres w tej całej sytuacji. A co ze zwykłymi lekcjami w
domu, kiedy rodzice już nie wyrabiają ogarniając szkołę/przedszkole z młodszymi
dziećmi i swoją pracę jednocześnie? Jeśli jeszcze mają pracę...
W Polsce
dodatkowo kłótnia o wybory (serio? teraz?). Boszsz, jak ja nienawidzę polityki
i polityków!! W Chorwacji - walka ze skutkami trzęsienia ziemi. Nawet jak
otworzą szkoły, to większość tych w centrum nie nadaje się na przyjęcie
uczniów.
Ale
najgorsza jest ta niepewność. I strach. Bo niby wirus nie zabija wszystkich,
ani nawet większości, ale każdy ma przecież kogoś, o kogo się martwi:
starszego, schorowanego, albo w ciąży, albo daleko, gdzie chorych
jest więcej. Ba, teraz głupie przeziębienie urasta do granic dramatu. Koleżanka
z małą córeczką była chora przez kilka dni i umierała ze strachu, że to może
to, że je rozdzielą. Wyobraźnia pracuje. Każdy przeżywa teraz swoje mniejsze
lub większe trzęsienia ziemi. Czasami zwyczajnie wariuje sam w domu. Wymarłe
ulice i ludzie bez twarzy, zamaskowani, unikający kontaktu nawet wzrokowego,
potęgują to poczucie irracjonalnego zagrożenia. Niestety są i tacy, dla których
jest ono aż za bardzo prawdziwe.
Mój brat
cioteczny Mariusz jest lekarzem w Hiszpanii. Wczoraj sobie żartowaliśmy, że
codziennie wyrusza do pracy, jak na wojnę, z nasuniętą przyłbicą. Ale to jest
wojna. I wszyscy mamy nadzieję, że uda mu się - podobnie jak tysiącom innych
lekarzy i pielęgniarek - ją wygrać i nas ocalić. Tak samo, jak policjantom,
ekspedientkom, kurierom... Tym wszystkim, którzy jakoś trzymają w ryzach ten
chory świat, podczas gdy my nudzimy się i kłócimy po domach: o wybory, o czas
przy kompie, o ostatnią paróweczkę.
Tylko, że
to podobno dopiero rozgrzewka...
hvala bohaterom w czasach zarazy! (to Mariusz właśnie) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz