wtorek, 26 listopada 2019


Zapisek 63.

Półwysep Istria cieszy się zasłużoną sławą wśród popularnych wakacyjnych destynacji w Chorwacji. Plaże i nadmorskie miasteczka, to jednak nie jedyne atrakcje tej krainy. W głębi lądu Istria jest równie malownicza i przypomina trochę Toskanię  (a może Toskania przypomina Istrię?). Wzgórza porośnięte lasami przyjemnie urozmaicają tutejszy krajobraz, a przy okazji kryją prawdziwe skarby – trufle! Te drogocenne grzyby upodobały sobie szczególnie lasy Istrii i występują tu w najszlachetniejszych odmianach. Zbieranie trufli to jedno z ważniejszych zajęć na tych terenach, czemu trudno się dziwić, zważywszy jakie ceny potrafią osiągać te niezbyt urodziwe grzybki. Większość restauracji na Istrii ma je wśród swoich specjałów, a jesienią odbywa się tu przez dziesięć tygodni Festiwal Trufli. Stolicą truflowego szaleństwa jest Motovun – maleńkie miasteczko położone na stromym wzgórzu w samym sercu Istrii.  
Na Festiwal niestety się nie załapaliśmy, ale za to prosto z zamku w Motovunie (gdzie spaliśmy) udało nam się wybrać na poszukiwanie trufli do lasu. Najbardziej znanym organizatorem takich wypraw na Istrii jest rodzina Karlić, która od lat prowadzi truflowy biznes w okolicach Buzetu. A podstawą tego interesu – oprócz truflodajnych lasów rzecz jasna – są specjalnie wyszkolone psy. Trufle rosną pod ziemią, więc żeby je znaleźć, trzeba je wywęszyć. Dobrze sobie z tym radzą też świnie, ale podobno trudniej je wyszkolić.
Psy są trenowane od szczeniaka, a cały wic polega na tym, że od maleńkości karmi się je truflami. Tak, tak – utrzymanie tych psich koneserów jest kosztowne i właściciele przyznają, że ich pupile jedzą znacznie lepiej niż oni sami. Taki rozsmakowany w truflach pieseł po prostu węszy, żeby znaleźć swój ulubiony rarytas i tym sposobem naprowadza ludzi na właściwy trop. Kiedy jednak pies zacznie kopać, trzeba jak najszybciej dobiec i go odciągnąć, w przeciwnym bowiem razie zje lub przynajmniej zniszczy znalezionego grzyba. A uszkodzona, zwłaszcza biała trufla, momentalnie traci na wartości (im większa, tym droższa). Co ważne, do szukania trufli najlepiej nadają się suki. Pan pies jak wpadnie do lasu, to podobno myśli o wszystkim, tylko nie o truflach i mijają wieki, zanim się w końcu skupi na zadaniu. A kobieta – wiadomo - od razu bierze się do roboty, a nie ugania za jakąś wiewiórką!;)
Nam w lesie towarzyszyły dwie urocze suczki-pudle: Betty i Candy. W sumie wywąchały aż pięć czarnych trufli. Generalnie trufle dzielą się na białe i czarne, przy czym białe są cenniejsze, bo bardziej aromatyczne i rzadsze - rosną głębiej, więc trudno je wywęszyć. Dla turystów, takich jak my, organizowane są jednak głównie polowania na czarne trufle.
Wyprawę do lasu zwieńczyła obfita degustacja najróżniejszych dań i przekąsek z dodatkiem trufli. Można je dodawać praktycznie do wszystkiego: jajecznicy, miodu, pączków albo wódki! Mają naprawdę intensywny aromat, więc po dwóch dniach stołowania się na Istrii sami już pachnieliśmy jak trzy wesołe trufle😉  






















poniedziałek, 18 listopada 2019


Zapisek 62.

Najdłużej, bo aż trzy noce, spędziliśmy na Arubie. Chlubą tej wyspy są przede wszystkim plaże, plaże i plaże, więc byliśmy bardzo zajęci zwiedzaniem 😉 Ale żeby nie było zbyt łatwo, plażowanie uatrakcyjniały naprawdę zacne fale!
Aruba mogłaby się też równie dobrze zwać małymi Stanami Zjednoczonymi, bo choć nigdy tam nie byłam, to jednak parę filmów widziałam i właśnie tak je sobie wyobrażam. Hotele, knajpy, kiczowate sklepy były bardzo amerykańskie. No i rzesze Amerykanów na każdym kroku, którzy tu się wczasują. Ale widoki już bardziej karaibskie. Obłędne plaże, szafirowa woda, wszechobecne kaktusy i pelikany. Więc na Arubę też warto!


































Zapisek 61.

Po trzech (niepełnych) dniach na Bonaire, małym samolocikiem przemieściliśmy się na Curaçao. O istnieniu tej wyspy wiedzą głównie smakosze kolorowych drinków, bo stąd pochodzi słynny niebieski likier Blue Curaçao (kupiony, kupiony;). Poza tym, dumą kraju jest jego stolica – Willemstad, z bardzo ładną kolorową zabudową w kolonialno-holenderskim stylu, wpisaną na listę Unesco. Nie mniejszym zachwytem napełnił mnie nasz hotel LionsDive Beach Resort, który wpisuję na swoją osobistą listę Bosco!;)
Ale i tak największym hitem wycieczki było to, że na pokazie w oceanarium Włodek z Robertem siedzieli obok Emilii Clarke z „Gry o tron” (Matka Smoków!). Mnie tam co prawda wtedy nie było (wolałam plażę), ale bardzo się tym faktem podekscytowałam! A oni byli i z kolei zero podniety. Nawet nie zrobili zdjęcia…