piątek, 17 lipca 2020

 · 
Zapisek 136. 

Oddaję głos fejsbukowi. To mój dzisiejszy post, nic więcej nie napiszę, bo się popłaczę. Eh, miałam być zdystansowana i się nie przyzwyczajać, a wyszło jak zwykle. 
Lecę, pa! 

***
Hvala ti puno najdraži Zagrebu!
To były cudowne lata, pełne wrażeń, wzruszeń i ćevapów😁 Wiesz, że kochamy Cię jak stąd do Warszawy i z powrotem. I będziemy wracać🤞Tymczasem komu w drogę, temu czas. Vidimo se!!!❤️







czwartek, 16 lipca 2020


Zapisek 135.

Powiem wam, że miałam wczoraj chwilę zwątpienia, czy dobrze robimy opuszczając Chorwację. Spotkałam się z dziewczynami na kawę, już tak naprawdę ostatni ostatni raz (w tym rozdaniu przynajmniej) i zrobiło mi się trochę rzewnie. Co prawda za tydzień większość z nich będzie w Warszawie i już nawet wstępnie umówiłyśmy się tam na wieczór, ale jednak… – będzie mi bardzo brakowało tej zagrzebanej leniwej rzeczywistości. Potem, już w domu, z nostalgicznym westchnieniem przycupnęłam w naszym ogródku, grzejąc się w promieniach chorwackiego słońca i myśląc o małym, zimnym balkonie na Służewcu. Robert ostatni raz poszedł na piłkę, a trener żegnając się z nim wyraził nadzieję, że kiedyś zobaczy go w telewizji, jak będzie grał w polskich barwach. Łezki się kręcą. A wieczorem, kiedy już wszyscy spali, ja jeszcze napawałam się naszym wygodnym i pięknym mieszkaniem, siedząc w blasku mojej ulubionej lampy, w ulubionym fotelu i delektując nocną ciszą zagrzebanego miasta. Naszym drugim domem...
I wtedy z sufitu z łoskotem (przysięgam!) spadła wielka, dorodna stonoga, mijając mnie o włos!!! Najobrzydliwsze stworzenie z jakim przyszło mi dzielić wspólną przestrzeń. Kiedyś już chyba o nich pisałam. Stonogi są bardzo popularne w chorwackich domach, a w naszym szczególnie. Wyłażą podobno z odpływów w zlewie, ale nigdy żadnej tam nie przyłapałam. Za to w rozmaitych innych zakątkach co i rusz, choć ostatnio jakby rzadziej, bo od trzech lat urządzam im bezwzględny armagedon. Strasznie mnie brzydzą te owady, dostaję wręcz drgawek i histerii na ich widok, po czym zabijam bez litości. Żaden pająk czy inna mrówka nie doprowadzają mnie do takiego szału, jak te paskudne kreatury. Szybkie są bestie niestety i czasem nie mogę ich dopaść, jak tej wczoraj – spadła i zwiała pod kanapę, zanim zdążyłam wrzasnąć. Te ich ohydne odnóża, którymi szybko przebierają, przypominają mi rzęsy. Dlatego chyba nigdy sobie nie zrobię takich sztucznych długich, bo wzdrygałabym się przy każdym mrugnięciu. A teraz jeszcze okazuje się, że stonogi mogą robić desant z powietrza! Bardzo dobrze, że wyjeżdżamy. Dłużej bym tego nie zniosła! 
***
No cóż, nie po raz pierwszy okazuje się, że złe doświadczenia są po coś, a najgorszy wróg, to czasem wybawca. Nigdy bym nie przypuszczała, że dzięki stonodze jakoś lżej będzie mi się żegnać z Zagrzebiem…
Ale jak dorwę, to utłukę!  




to ten potwór! 


poniedziałek, 13 lipca 2020


Zapisek 133.

Z niepokojem czekamy na wyniki. 
Nie, nie wyborów prezydenckich – na te czekamy z zadziwieniem. Jest mniej więcej 50/50% i moim zdaniem powinni zatwierdzić dwóch prezydentów – naród by się wreszcie odprężył i wszyscy bylibyśmy zadowoleni. Ale żarty na bok.
Czekamy na wynik covid testu, u koleżanki Włodka z pracy. Bo jeśli będzie pozytywny, to trochę słabo... W piątek Włodek miał pożegnalną imprezę i ona tam była. Co gorsza, i ja tam byłam! Co prawda nawet nie wiem, która to dziewczyna, ale jednak. 
Swoją drogą imprezka całkiem udana. Była to trochę niespodzianka dla Włodka, bo zorganizowali mu ją w tajemnicy koledzy z pracy. Ja również miałam być niespodzianką, zostałam zaproszona po kryjomu przez jego szefa. Chyba zrobił to złośliwie, bo umówmy się – żona pojawiająca się znienacka na imprezie, to nie jest wymarzony prezent;) Było z tym trochę śmiechu, zamieszania i ściemniania, a w efekcie pojechaliśmy tam razem i tyle wyszło z niespodzianki. Małżonek mimo wszystko był szczęśliwy i wzruszony, bo szczerze kocha swoją ekipę i smutno mu, że wyjeżdża. Dostał na pożegnanie tyle prezentów, głównie w formie butelek różnistych, że naprawdę dobrze się stało, iż mu towarzyszyłam. Przynajmniej część zabrałam do domu (kulturalnie wyszłam wcześniej), bo sam by nie dał rady. 
W tych ostatnich dniach dostajemy ciągle jakieś prezenty i to takie pokaźnych rozmiarów, więc obawiam się, że bagażnik mojego fiata może tego w  końcu nie dźwignąć.  Robi na przykład dostał od swojego arabskiego przyjaciela Mohanny puchar Mistrzostw Świata w piłce nożnej, które odbędą się za dwa lata w Katarze – wygląda, jak prawdziwy, a przynajmniej tak sobie wyobrażam prawdziwy Puchar Świata. No i jest całkiem duży. Moje prezenty są na szczęście bardziej poręczne. Wczoraj dostałam np. korale ręcznie robione przez moją serdeczną koleżankę. Nie tylko sama je nawlekała, ale nawet koraliki były przez nią własnoręcznie zrobione!! Wcześniej zaś dostałam "korale" z piłek od moich tenisowych współgraczy. Specjalnie zielone, bo od zawsze mieliśmy dyskusję, czy piłki do tenisa są żółte czy zielone :)) I jak tu bez żalu opuścić ten kraj?
Zresztą, czy go szybko opuścimy, to się jeszcze okaże. Impreza-niespodzianka zaskoczyła wszystkich, kiedy dwa dni później u jednej z uczestniczek pojawiły się gorączka i kaszel. Dziewczyna ma zrobić test, a wszyscy, którzy mieli z nią kontakt pracują dziś z domu. Tymczasem na piątek mam z Robim bilety do Wawy. Miały być na czwartek, ale w dniu wyborów zdrożały trzykrotnie, więc kupiliśmy dzień później. Zresztą i tak wciąż nie wiadomo, czy ten samolot poleci. A teraz, czy poleci z nami, czy też zamiast w Warszawie wylądujemy na kwarantannie. Nie jest łatwo wrócić do domu…
Wróćmy zatem jeszcze na chwilę do wczorajszych wyborów. Muszę tu odnotować, że to były rekordowe wybory w Chorwacji. Kolejki do konsulatu w Splicie wiły się przez pół miasta i wymagały nawet 6-7 godzin stania! W Zagrzebiu było nieco mniej rodaków, ale i tak nikt tu chyba wcześniej nie widział takich tłumów. My robiliśmy podejście trzy razy, żeby nie stać w kolejce. Trochę współczuję tutejszej komisji wyborczej (większość, to moi znajomi), bo mieli wczoraj sądny dzień. Choć zawsze mogło być gorzej – mogli być w Splicie. Trzeba przyznać, że frekwencja godna podziwu. Tym bardziej, że alternatywą dla tych wszystkich zacnych obywateli było beztroskie leżenie na plaży. Niestety, ostateczne wyniki nie wynagrodzą im raczej tych poświęceń: w Chorwacji zdecydowanie wygrał Trzaskowski, a w kraju – chyba jednak Duda. Ale może nie dodali jeszcze głosów ze Splitu...

ps. Właśnie się dowiedziałam, że ta chora laska czuje się już dobrze, a test zrobi sobie dopiero jutro, czyli co najmniej do pojutrza jesteśmy uziemieni. No żesz.., mogła w ogóle nie mówić, że czuje się źle!












środa, 8 lipca 2020



Zapisek 132.

Prvić, czyli pierwszy, a tymczasem dla nas ostatni wypad na weekend z Zagrzebia. Choć jest pewna nikła szansa, że może jeszcze w najbliższą sobotę coś się uda… Jak widzicie, ciężko nam się rozstać z adriatyckim wybrzeżem. Ale też cudnie tu jest, bez dwóch zdań! Każde nowe miejsce wydaje nam się tym najpiękniejszym. Teraz, kiedy nadchodzi czas podsumowań, próbowałam wybrać to jedyne – najlepsze, najładniejsze, najulubieńsze! Bez szans😊 Gdyby Chorwacja była słodyczem, to byłaby bombonierką czekoladek Merci – przy niej też nigdy nie potrafię się zdecydować na jedną i zjadam wszystkie.
Prvić pod tym względem również nas nie zawiódł, a za to uwiódł od pierwszego wejrzenia. To mała wyspa, blisko Šibenika, bez ruchu samochodowego. Teraz już tylko takie wybieramy. Są na niej dwie maleńkie miejscowości – Prvić Luka (czyli port) i Šepurine (gdzie zresztą też jest port, jak to na wyspie). Przypłynęliśmy późnym wieczorem, promem z Šibenika i udaliśmy się na kolację do jednej z trzech (aż trzech!) otwartych knajpek. I pierwsze co, natknęliśmy się na naszych rodaków przy sąsiednim stoliku. Trzy osoby,w tym jedna pani bardzo podekscytowana wyspą, którą w w ochach i achach opisywała komuś przez telefon. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że co prawda przypłynęła tu raptem wczoraj, ale jest już bliska kupna domu, o którym też zresztą wszystko opowiedziała ze szczegółami. A była w tych zachwytach tak przekonująca, że miałam ochotę wstać od stołu i ubiec ją w tej transakcji. Nie, żebym miała takie fundusze (240 tys. Euro!), ale serio – jeszcze chwila i bym je ukradła, byle tylko zdobyć jako pierwsza ten niesamowity kamienny dom, nad samą wodą. 
Może to ta pani, a może rzeczywisty urok wyspy sprawiły, że przez moment Prvić wybił się na prowadzenie wśród moich ulubionych „czekoladek“ Chorwacji. Nazwa „pierwszy“ zobowiązuje, więc naprawdę ma on duże szanse na utrzymanie pozycji lidera. Chociaż po spędzonym tam weekendzie, kiedy już ucichły echa ekstazy mojej krajanki, obiektywnie muszę przyznać, że wyspa wcale nie jest jakoś spektakularnie śliczna czy też klimatyczna. Ot, portowe miasteczko, plaża taka sobie, zapierających dech widoków niewiele, intrygującej tajemniczości (typowej dla Elafitów) też tu raczej nie uświadczysz. Ale z drugiej strony Prvić ma w sobie coś takiego swojskiego, przyjaznego i normalnegoy, jak stary dobry kumpel, którego chciałoby się ciągle odwiedzać. Więc kto wie...może jak będziemy mieli wolny milion na zbyciu, to poszukamy jeszcze tego domu😉
Wrażenie swojskości potęgował oczywiście fakt, że prawie nie było zagranicznych gości, a jedynie Chorwaci. Nie wiem, jak to zwykle wygląda podczas wakacji, ale jest tu tylko jeden niewielki hotel (poza tym same pokoje do wynajęcia), więc jakiegoś mega tłoku chyba raczej nie ma. Wiele miejsc, które nas zachwyciły w Chorwacji, udało nam się odwiedzić poza sezonem albo w ekstremalnym czasie pandemii, co oczywiście miało decydujący wpływ na ich odbiór. Najpiękniejsze miasteczko czy najbardziej urokliwa plaża wiele tracą, kiedy są zadeptane przez rzesze turystów. A z kolei te wyludnione, bardzo zyskują. Czy wobec tego nasz obraz Chorwacji jest wypaczony? Czy też wprost przeciwnie – prawdziwszy? Nieważne, grunt że mieliśmy szczęście i możliwość poznawać ten kraj w takiej właśnie odsłonie. I takim go pokochaliśmy.    























a to sąsiednia wyspa Zlarin



piątek, 3 lipca 2020

Zapisek 131. 

Dzieje się, dzieje na tej ostatniej chorwackiej prostej. Po pierwsze, zostaliśmy już spakowani i nasz tułaczy dobytek wyruszył w drogę do domu. Po pięciu latach mocno się rozrósł - ze skromnych 4m sześciennych, z którymi opuszczaliśmy Polskę, zrobiło się nagle... osiemnaście!!! No cóż, Robi też urósł przez ten czas, jakby nie patrzeć ;) 

Pakowacze uwinęli się całkiem sprawnie, a my - równie sprawnie - zapakowaliśmy się do auta i śmignęliśmy na naszą, już naprawdę ostatnią weekendową chorwacką wycieczkę. Piszę właśnie z promu na wyspę Prvić. Tzn. ostatnią podczas naszej obecnej rezydencji, bo mam nadzieję, że w przyszłości będziemy do Chorwacji wracać nie raz:) 
Ogólnie z podróżami znowu zrobiło się niepewnie - Covid-19 powrócił do Chorwacji.  Od mniej więcej dwóch tygodni wzrasta liczba zarażonych, nawet do 100 osób dziennie, a przypominam, że było już zero! Zaczęły się wakacje, zluzowano restrykcje i na efekty nie trzeba było długo czekać. Wszyscy czujemy się sterroryzowani, bo wystarczy, że ktoś ze znajomych znajomych zakasłał, miał kontakt z zarażonym czy potencjalnie zarażonym i już wszyscy czekają z niepokojem na wyniki testu i werdykt: kwarantanna. Mnóstwo planów zostaje zawieszonych, odłożonych. Osobiście tego doświadczyliś już wielokrotnie, w ciągu tych dwóch tygodni raptem. Sytuacja z wirusem jest na poziomie początków pandemii w marcu, ale w przeciwieństwie do tamtego czasu, przepływ ludzi jest niczym nieograniczony. Ciekawe, jak długo? Planujemy wracać do Polski w połowie lipca, ma być nawet bezpośredni samolot, ale zaczynam się obawiać, że chwila-moment i mogą się pojawić nowe ograniczenia. W ten weekend w Chorwacji są wybory parlamentarne, za tydzień w Polsce druga tura prezydenckich, a po wyborach - wszystko może się zmienić diametralnie, jak wiadomo.  
No nic, używam póki mogę! W tygodniu udało się zorganizować babski wieczór na mieście. Przyszła większość moich najlepszych polskich koleżanek tutaj. Było oczywiście bardzo miło i wesoło. I jakoś nie dociera do mnie, że to pożegnanie, bo czuję, że będziemy się co jakiś czas spotykać, to tu, to tam. Byle ten wredny wirus przestał się wygłupiać i komplikować wszelakie podróże. 
Á propos przyjaźni bez granic, to okazuje się, że wszystkie moje najlepsze przyjacióły z międzynarodowej grupy w Bangkoku, wróciły albo właśnie teraz wracają do swych rodzinnych krajów. I tajska paczka będzie znów w komplecie, tyle że w Europie (No oprócz Emico, która jest w Japoni). Może więc i w tym gronie uda się nam wkrótce zrobić babinjak? Byłoby super!  
Tymczasem dobijamy do brzegu! Miłego weekendu!






wtorek, 30 czerwca 2020

Zapisek 130. 


Od kilku dni jesteśmy w ferworze pakowania. To znaczy nawet nie pakowania, bo to zrobi firma przeprowadzkowa, ale sortowania, porządkowania, wyrzucania. Boszsz, jak ja uwielbiam wyrzucać! Chyba nawet bardziej niż kupować. Pozbywając się rzeczy robię wszak miejsce na nowe i znów mogę kupować ;) Jestem wzorcowym konsumentem, to przez takich jak ja ten świat zmierza ku zagładzie. Wiem, wiem..., ale też trochę mijam się z prawdą, bo wcale nie wyrzucam. Oddaję innym. Część niepotrzebnych nam już rzeczy wybrały siebie moje koleżanki, ale większość wzięła Pani Kasia - nauczycielka Robiego z polskiej szkoły - za co jestem jej przeogromnie wdzięczna. Jakby mi zdjęła jakiś ciężar z serca, a to przecież nie z serca, a z szafy. 
Kasia jest mistrzynią recyklingu i bazą przerzutową wszelkich dóbr z drugiej ręki. Zna osoby w potrzebie, albo osoby które znają takie osoby. albo z różnych szpargałów i dupereli potrafi z dzieciakami w szkole wyczarować rękodzieło. Skarb, nie kobieta! Nie dość, że uwolniła mnie od konsumpcyjnego wyrzutu sumienia, to jeszcze dała poczucie, że robię dobry uczynek. Powiem szczerze, że to był jeden z najpiękniejszych wieczorów w Zagrzebiu:))  


przed...

...po