środa, 29 maja 2019


Zapisek 53.

I ostatni z naszych majowych wojaży z rodzicami, czyli weekend w Słowenii. Zatrzymaliśmy się w Bledzie, skąd zrobiliśmy wypad nad jezioro Bohinj i szczyt Vogel (kolejką linową), wędrowaliśmy malowniczym wąwozem Vintgar i wdrapaliśmy się kawałek pod górę, żeby zobaczyć wodospad Savica. Wszystko pięknie, tylko czemu było tak mokro i zimno?? Ale Słowenia nawet w deszczu jest śliczna, więc moja miłość do tego kraju nie słabnie.
Mocno osłabiona jest natomiast wiara w to, że jeszcze kiedyś zaświeci słońce. Od miesiąca prawie wciąż leje. Ponoć trafił nam się najzimniejszy maj tutaj od 40 lat. Ale fart!


















poniedziałek, 27 maja 2019


Zapisek 52.

Pierwszego maja odwiedziliśmy Jajce w Bośni. Nazwa śmieszna, ale niech was to  nie zmyli – to naprawdę bardzo ciekawy i ładny zakątek, a do tego ma swoją historię. Tu właśnie uchwalono swego czasu powstanie Jugosławii. Najsłynniejszą atrakcją Jajców (Jajc, Jajec??) są wodospady, ale warto też wspiąć się na ruiny zamku, no i pojeździć po okolicy. Bośnia jest taka trochę bidna i zapyziała, ciągle jeszcze widać tu ślady po ostatniej wojnie, która w tych stronach była szczególnie zaciekła. Ale ma też zachwycające górzyste krajobrazy i jest niesamowicie zielona. Tak zawsze wyobrażałam sobie Nową Zelandię (i nadal wyobrażam, bo jeszcze nigdy nie byłam). Tymczasem Bośnia i bliżej, i taniej – i nie, że robię sobie jaja, naprawdę polecam! 😊   





 














 







wtorek, 14 maja 2019


Zapisek 51.

Z Korčuli przenieśliśmy się na Lastovo – kolejną wyspę, małą i uroczą, z mnóstwem fikuśnych zatoczek. Awansowała do grona ulubionych. 
Generalnie mało kto tu chyba dociera, a jeśli już, to raczej jachtami, więc może nawet w wakacje da się tu odpocząć od tłumów. My byliśmy definitywnie poza sezonem, do tego stopnia, że nasz zarezerwowany wcześniej nocleg okazał się być jeszcze nie gotowy, ze względu na trwające wokół prace budowlane. Ale nasz gospodarz szybko znalazł nam inne pokoje. Razem z nami na wyspę przypłynęło promem raptem kilkoro turystów, więc nie było problemu ze znalezieniem wolnych miejsc, ale raczej… otwartych. W okolicy działała jedna kawiarnia i może ze trzy restauracje. Za to, jak już trafiliśmy do jednej z nich, to ho ho! A dokładnie hobotnica, czyli ośmiornica wjechała na stół, przyrządzona na najlepszy dalmatyński sposób „ispod peke”. Czyli długo zapiekana z warzywami, w specjalnym naczyniu. Tak, jak nie przepadam za tego typu smakołykami, tak muszę przyznać, że było to całkiem całkiem. A rodzina się wręcz zajadała! Gdyby ktoś chciał skosztować, to trzeba pamiętać, że należy ją zamówić w knajpie z wyprzedzeniem – musi się naprawdę dłuuugo piec, w specjalnym piecu zresztą. Piece zaś mają kominy, a kominy to – tak przy okazji – charakterystyczny element Lastova. Zwane fumarami, świadczyły dawniej o statusie mieszkańców, więc każdy chciał mieć jak najokazalszy. Teraz co i rusz można się na nie natknąć, zwłaszcza wędrując po miasteczku Lastovo. Położone w środku wyspy (a nie na wybrzeżu), jest takie lekko wycofane i zaspane. Myślę, że latem jest tu podobnie, tylko gorąco i może nieco tłoczniej. Chociaż... komu by się chciało jechać do Lastova😉 A warto!


























a to już Split i wyjazd na Zagrzeb, z moim ulubionym widokiem ;)