Zapisek 31.
To
naprawdę wspaniale, że Chorwacja leży tak blisko Włoch i możemy tam bywać od
czasu do czasu po prostu na weekend. Tym razem wyrwaliśmy się aż na trzy dni do
Bolonii, korzystając z okazji, że Polska grała jakiś ważny mecz w nogę i Włodek
musiał go obejrzeć na żywo. A ja musiałam obejrzeć Bolonię.
We
Włoszech czas zawsze mija bardzo przyjemnie, bo i jedzenie pyszne, i otoczenie
ładne, wino dobre, kawa mocna, a w sklepach tyle fajnych rzeczy! Bolonia
zrobiła na nas bardzo przyjemne wrażenie, pomimo że opanowały ją hordy kibiców
z Polski. Ale wszyscy byli w miarę kulturalni i zadowoleni z wyniku (1:1), więc
obyło się bez wstydu. Miasto – jak to we Włoszech – nadziewane jest obficie
różnymi zabytkami, ale to co najbardziej rzuca się w oczy, to wszechobecne
krużganki pod arkadami, czyli tzw. portyki, czyli krótko mówiąc chodniki pod
dachem. Myślę, że całą Bolonię można by przejść tymi zadaszonymi ścieżkami, co
w przypadku deszczu jest całkiem pomocne. Nawet do zabytkowego klasztoru St.
Luka na szczycie wzgórza droga pięła się pod górę i pod daszkiem.
Moim
osobistym hitem wyjazdu był jednak nasz pokój (a w zasadzie dwa), w którym się
zatrzymaliśmy. W starej kamienicy całe zabytkowe mieszkanie zaadaptowano na
hotel. Dodajmy, że urządzony z wyjątkowym smakiem, łączącym stare z nowym.
Bardzo dobrze się tam nocowało i ogólnie klimat był, więc najchętniej cały
weekend przesiedziałabym w naszym apartamencie.
Ale
nie obyło się bez zwiedzania. Oprócz krzywej wieży w Bolonii (tak, tak, tu też
jest) oraz kilku kościołów, lodziarni i restauracji (a Włodek również
stadionu), zaliczyliśmy jeszcze wycieczki po okolicy. Byliśmy w bardzo ładnej
mieścinie Brisighella, w muzeach Lamborghini i Ferrari, zwiedziliśmy zabytkową
Ferrarę (ale to nie tam robią Ferrari), a także spenetrowaliśmy (tzn. ja)
outlet pod Bolonią. Ogólnie wyjazd baaardzo udany! I mam nadzieję na rychłą kontynuację
włoskiej objazdówki.