sobota, 2 maja 2020

Zapisek 117.
czas zarazy - dzień 48

Kryzys chwilowo zażegnany. Całą trójką wybraliśmy się wreszcie na rowery. Pojechaliśmy na Bundek, czyli do parku koło szkoły Roba. Trzeba przejechać pół miasta, na drugą stronę rzeki, więc wyprawa była, że hej. Całe pół godziny w jedną stronę. 
Przy okazji, śmigając ulicami Zagrzebia w sobotnie przedpołudnie, przekonaliśmy się już dobitnie, że nikt tu sobie nic nie robi z żadnego wirusa. Maseczki widziałam sporadycznie,  a jeśli nawet, to zwykle nie na twarzy, ale raczej na szyi albo na czole. Największe zagęszczenie masek można było zaobserwować na wystawie salonu sukien ślubnych. Kiedyś już wrzucałam zdjęcie, ale teraz mogłam się im przyjrzeć z bliska. Wow! Haftowane, wyszywane, atłasowe, muślinowe i bógwiejakie, dobrane starannie do ślubnych sukien. To będzie niewątpliwie hit sezonu. Albo już standard...
Przejeżdżaliśmy przy popularnym targowisku Kvatrić, gdzie kłębiły się dzikie tłumy, bez limitów i bez dystansu szturmujące stragany. W parku też sporo ludzi, pozrywane taśmy zabraniające wchodzenia na place zabaw, ale ludzie jeszcze ostatkiem sił trzymają się w ryzach. Nie widziałam żadnych większych grupek, co najwyżej rodziny. Na drabinkach i huśtawkach jakieś pojedyncze maluchy. Kaficze oczywiście pozamykane, co najboleśniej przypomina, że jeszcze nie jest normalnie. Ale chwila-moment i się otworzą, mam nadzieję. Nadzieja, nawet w koronie, umiera ostatnia. Powinni z niej robić szczepionki. 








   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz