Zapisek 100!
czas zarazy – dzień 31
Juhuuu, setny wpis! Świętujmy! Szkoda, że
wszystko co najlepsze już wypiliśmy.
Pamiętam, jak w okolicach lutego martwiłam
się, że nie dojadę tym blogiem do setki. Bo o czym tu pisać? Że byłam na Dolcu,
potem z koleżanką na kawie, że znowu przegrałam w tenisa, Robi się bawił z
kolegami, byliśmy w restauracji, w weekend szykuje się piknik, albo impreza?
Ależ to banalne.
A tu proszę - w czasach zarazy wena mnie nie
opuszcza. Stówa machnięta, a końca nie widać ;) Wspominałam już, że moje
życzenia zawsze się spełniają, tylko czasami w dość osobliwy sposób? Pamiętajcie:
ostrożnie z marzeniami!
Jaki z tego morał? Im nudniej, tym ciekawiej?
Może raczej im trudniej?
Gdyby ten nędzny blog był metaforą żywota
(równie wszak nędznego), to mógłby całkiem wiarygodnie dowieść starej prawdy, że
trudności nas wzbogacają i uskrzydlają. Blog o zacięciu (bądź co bądź) podróżniczym
i przymusowa izolacja w domu - to się przecież wyklucza. Tymczasem, jakby
dostał nowe życie!
Kiedyś wciąż gdzieś lataliśmy, miałam tysiące
zdjęć i z trudem produkowałam tu jednego posta na miesiąc. Teraz - sami wiecie
;) Okazuje się, że nie podróże dookoła świata, ale domowa kwarantanna może być
przygodą życia.
Brnąc dalej w metafory i biorąc bloga na
świadka, wszystko wskazuje na to, że światowy kryzys, który nadciąga, przyniesie
jakieś dobre zmiany i wyniesie nas na nowej, nieoczekiwanej fali. Może pandemia
jest po to, żeby nas wzmocnić, wirus by uodpornić?
Jak głosi ludowa mądrość: gdy dostajesz kopa,
to lecisz do przodu - i to się zawsze spełnia, niczym moje lekkomyślne życzenia
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz