Zapisek 45.
Trochę balujemy ostatnio, więc blog leży odłogiem
(odblogiem?), ale już już uzupełniam! A propos bal, to na zakończenie karnawału
była bardzo fajna impreza zorganizowana przez społeczność polską tutaj, dokładnie
ludzi z polskiej szkoły i stowarzyszenia Kopernik. Był to bal w stylu moich
ukochanych lat 20-tych, więc nie mogłam odpuścić. Nawet Włodek dał się namówić,
choć w tym samym czasie był arcy ważny mecz Realu Madryt i na dodatek złapał jakiegoś wirusa (wirusy w tym
roku prawie nikomu nie odpuściły w Zagrzebiu). Nie dość, że małżonek poszedł ze
mną na ten bal, to jeszcze pozwolił się wystylizować! Prawie wszyscy – starsi i
młodsi – wczuli się w klimat i byli mniej lub bardziej poprzebierani. Uczyliśmy
się tańczyć charlestona i generalnie impreza była super. Trochę jak na weselu, „bo
wszyscy Polacy, to jedna rodzina…” 😉
Tydzień później bawiliśmy się z kolei na
domówce, tym razem głównie we francuskim gronie. Moja przyjaciółka Estelle (a
przy okazji żona szefa Włodka) miała urodziny i celebrowaliśmy hucznie, co
poniektórzy do rana, grając w drink-pong'a. W ramach urodzinowej niespodzianki na przyjęciu pojawił się
Bradley Cooper z gitarą i tuzinem braci-bliźniaków (zob. foty) i wszyscy razem odśpiewaliśmy
jego słynny przebój Shallow (dziewczyny robiły za Lady Gagę). Estelle płakała
ze śmiechu, reszta ekipy też, więc wyszło jak wyszło ;) Chętnym mogę udostępnić nagranie. Tymczasem bawimy się dalej, niech żyje bal!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz