piątek, 2 lutego 2018

Zapisek 15.

Mam chwilę, to sobie popiszę o Zagrzebiu, Chorwacji i Chorwatach… Ogólnie jest tu prawie jak w Polsce, ale w szczegółach jednak inaczej. Po pierwsze wszystko jest na mniejszą skalę, a po drugie – jakby 20 lat wstecz. Chodząc po Zagrzebiu, robiąc zakupy i kręcąc się po mieście chwilami naprawdę można się poczuć trochę jak przed laty, powiedzmy takie lata 90. w Polsce. Włodek twierdzi, że klimat dawnych lat czuć też na meczach (na które oczywiście zaczął już tu namiętnie chadzać). Nie wiem dokładnie co ma na myśli, ale chyba to, że kultura kibicowania jest tu taka jeszcze… pierwotna. Mamy więc przyjemną podróż w czasie.
Echa minionej epoki widać chociażby w liczbie rozmaitych małych sklepików, w których wciąż się tu głównie robi zakupy. Eleganckie i mniej eleganckie butiki mają się tu całkiem dobrze i nie ustąpiły jeszcze całkowicie pola centrom handlowym, których jest tu mało, głównie na obrzeżach i – przynajmniej ja – nie często tam zaglądam. W centrum można za to buszować po domach towarowych Nama – to chyba relikt jeszcze z byłej Jugosławii – które przypominają nasze dawne Domy Centrum w Warszawie (Wars, Sawa, Junior jeśli ktoś to jeszcze pamięta). Wzrusza mnie też liczba sklepów z materiałami. Na jednej ulicy naliczyłam ich chyba z pięć. Asortyment mają taki sobie (jak przed laty), ale za to obsługują w nich urocze starsze panie, z którymi ćwiczę swój chorwacki. Nikogo w tych sklepach zwykle nie ma, więc mają czas żeby wysłuchać mojego dukania, a poza tym nie rwą się tak do angielskiego jak te młode siksy w H&M-ach czy Zarach. Rozmowy z miejscowymi można też świetnie uskuteczniać na bazarach. Nasłynniejszy – Dolac na starówce – to kultowe miejsce w Zagrzebiu. Tu się przychodzi po warzywa, owoce, ale też mięso, ryby, domowe sery, kwiaty. Codziennie od rana do mniej więcej 14.00 Dolac mieni się wszystkimi kolorami żywności i gwarem targowania. I prawie zawsze można tu spotkać kogoś znajomego, bo mieszkając w Zagrzebiu musisz się tu zaopatrywać. Albo po prostu tędy przechodzić, bo Dolac jest zawsze po drodze. Inny podobny bazar – choć już nie w samym centrum i przez to mniej malowniczy – to Kvatrić. Tak naprawdę warzywa i owoce można kupić tylko na tych targach. W sklepach są słabej jakości i w małym wyborze. Np. taki zwykły szczypiorek, koperek czy rzodkiewka w zwykłym spożywczym czy nawet większym supermarkecie bywają bardzo rzadko.  
A wracając jeszcze do skojarzeń z minioną epoką, to jej zapach (dosłownie) czuć w tutejszych kawiarniach, w których w większości można swobodnie palić. W lokalach serwujących jedzenie zwykle już obowiązuje zakaz palenia, ale w kafejkach – a jest ich tu mnóstwo – można sobie kopcić do woli, jak za dawnych lat. To bywa niestety uciążliwe, zwłaszcza zimą, kiedy kawiarniane ogródki są zamknięte i trzeba się kisić w środku. Choć istnieje też sporo kawiarni, których ogródki są wyposażone w takie jakby lampy grzejne i nawet w mrozy można sobie tam przesiadywać.
To ważne, bo Chorwaci głównie siedzą w knajpach. Starzy, młodzi, rano, w południe, wieczorem… Piją kawę, piwo, palą, czytają gazety, gadają i tak im mija dzień. Ostatnio, w samym centrum miasta, uderzyło mnie jak tu jest cicho i spokojnie. Południe, środek stolicy, całkiem sporo ludzi się kręci, a wokół panuje taka miła cisza ze szmerem rozmów w tle. Nie słychać samochodów, czasem przejedzie tramwaj, słychać tylko te kawiarniane pogaduszki. Żadnej nerwowości, nikt się nie spieszy – jeju, jakie to jest odprężające! 
Chorwaci generalnie są raczej dość beztroscy i wyluzowani. Widać to na przykład na ulicy – ponieważ w mieście ciężko znaleźć miejsce parkingowe, potrafią zostawić auto na środku drogi, na awaryjnych i wyskoczyć na chwilę po zakupy, fajki, a może i na kawkę. Parkingi są zapchane, bo wszyscy tu namiętnie przemieszczają się samochodami (uporczywie nie używając kierunkowskazów), a w autobusach jestem tylko ja i staruszkowie. Poza tym Chorwaci mają spory dystans do siebie i potrafią śmiać się z własnych przywar, ale również – a nawet bardziej – wytykać je innym nacjom. Najbardziej obrywa się Serbom, których szczerze nie lubią, trochę mniej Bośniakom, z których się po prostu śmieją. Słoweńców raczej tolerują, a może nawet trochę podziwiają i zazdroszczą im takiego życiowego ogarnięcia. A nas Polaków? Jeden taksówkarz zwierzył mi się, że to, co zrobiło na nim największe wrażenie podczas wizyty w Polsce (prawie 30 lat temu), to szacunek jakim mężczyźni darzą kobiety. Do tej pory to przeżywa! A tak poza tym, to myślę że my - jako ludzie północy - jesteśmy chyba dla Chorwatów trochę drętwi, spokojni i wyciszeni, a także zbyt przywiązani do tradycji i swych narodowych świętości. Ale z potencjałem na rozkręcenie, bo przecież jedna w nas wszystkich słowiańska dusza 😊   



starzeję się w kafejach  




  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz