Zapisek
15.
Mam chwilę, to sobie popiszę o
Zagrzebiu, Chorwacji i Chorwatach… Ogólnie jest tu prawie jak w Polsce, ale w
szczegółach jednak inaczej. Po pierwsze wszystko jest na mniejszą skalę, a po
drugie – jakby 20 lat wstecz. Chodząc po Zagrzebiu, robiąc zakupy i kręcąc się
po mieście chwilami naprawdę można się poczuć trochę jak przed laty, powiedzmy
takie lata 90. w Polsce. Włodek twierdzi, że klimat dawnych lat czuć też na
meczach (na które oczywiście zaczął już tu namiętnie chadzać). Nie wiem
dokładnie co ma na myśli, ale chyba to, że kultura kibicowania jest tu taka
jeszcze… pierwotna. Mamy więc przyjemną podróż w czasie.
Echa minionej epoki widać
chociażby w liczbie rozmaitych małych sklepików, w których wciąż się tu głównie
robi zakupy. Eleganckie i mniej eleganckie butiki mają się tu całkiem dobrze i
nie ustąpiły jeszcze całkowicie pola centrom handlowym, których jest tu mało,
głównie na obrzeżach i – przynajmniej ja – nie często tam zaglądam. W centrum
można za to buszować po domach towarowych Nama – to chyba relikt jeszcze z
byłej Jugosławii – które przypominają nasze dawne Domy Centrum w Warszawie
(Wars, Sawa, Junior jeśli ktoś to jeszcze pamięta). Wzrusza mnie też liczba
sklepów z materiałami. Na jednej ulicy naliczyłam ich chyba z pięć. Asortyment mają
taki sobie (jak przed laty), ale za to obsługują w nich urocze starsze panie, z
którymi ćwiczę swój chorwacki. Nikogo w tych sklepach zwykle nie ma, więc mają
czas żeby wysłuchać mojego dukania, a poza tym nie rwą się tak do angielskiego
jak te młode siksy w H&M-ach czy Zarach. Rozmowy z miejscowymi można też
świetnie uskuteczniać na bazarach. Nasłynniejszy – Dolac na starówce – to
kultowe miejsce w Zagrzebiu. Tu się przychodzi po warzywa, owoce, ale też
mięso, ryby, domowe sery, kwiaty. Codziennie od rana do mniej więcej 14.00
Dolac mieni się wszystkimi kolorami żywności i gwarem targowania. I prawie
zawsze można tu spotkać kogoś znajomego, bo mieszkając w Zagrzebiu musisz się
tu zaopatrywać. Albo po prostu tędy przechodzić, bo Dolac jest zawsze po
drodze. Inny podobny bazar – choć już nie w samym centrum i przez to mniej malowniczy
– to Kvatrić. Tak naprawdę warzywa i owoce można kupić tylko na tych targach. W
sklepach są słabej jakości i w małym wyborze. Np. taki zwykły szczypiorek,
koperek czy rzodkiewka w zwykłym spożywczym czy nawet większym supermarkecie
bywają bardzo rzadko.
A wracając jeszcze do
skojarzeń z minioną epoką, to jej zapach (dosłownie) czuć w tutejszych
kawiarniach, w których w większości można swobodnie palić. W lokalach
serwujących jedzenie zwykle już obowiązuje zakaz palenia, ale w kafejkach – a
jest ich tu mnóstwo – można sobie kopcić do woli, jak za dawnych lat. To bywa
niestety uciążliwe, zwłaszcza zimą, kiedy kawiarniane ogródki są zamknięte i
trzeba się kisić w środku. Choć istnieje też sporo kawiarni, których ogródki są
wyposażone w takie jakby lampy grzejne i nawet w mrozy można sobie tam
przesiadywać.
To ważne, bo Chorwaci głównie
siedzą w knajpach. Starzy, młodzi, rano, w południe, wieczorem… Piją kawę, piwo, palą, czytają gazety, gadają i tak
im mija dzień. Ostatnio, w samym centrum miasta, uderzyło mnie jak tu jest
cicho i spokojnie. Południe, środek stolicy, całkiem sporo ludzi się kręci, a
wokół panuje taka miła cisza ze szmerem rozmów w tle. Nie słychać samochodów,
czasem przejedzie tramwaj, słychać tylko te kawiarniane pogaduszki. Żadnej
nerwowości, nikt się nie spieszy – jeju, jakie to jest odprężające!
Chorwaci generalnie są raczej
dość beztroscy i wyluzowani. Widać to na przykład na ulicy – ponieważ w mieście
ciężko znaleźć miejsce parkingowe, potrafią zostawić auto na środku drogi, na
awaryjnych i wyskoczyć na chwilę po zakupy, fajki, a może i na kawkę. Parkingi
są zapchane, bo wszyscy tu namiętnie przemieszczają się samochodami (uporczywie
nie używając kierunkowskazów), a w autobusach jestem tylko ja i staruszkowie. Poza
tym Chorwaci mają spory dystans do siebie i potrafią śmiać się z własnych
przywar, ale również – a nawet bardziej – wytykać je innym nacjom. Najbardziej
obrywa się Serbom, których szczerze nie lubią, trochę mniej Bośniakom, z
których się po prostu śmieją. Słoweńców raczej tolerują, a może nawet trochę
podziwiają i zazdroszczą im takiego życiowego ogarnięcia. A nas Polaków? Jeden
taksówkarz zwierzył mi się, że to, co zrobiło na nim największe wrażenie
podczas wizyty w Polsce (prawie 30 lat temu), to szacunek jakim mężczyźni darzą
kobiety. Do tej pory to przeżywa! A tak poza tym, to myślę że my - jako ludzie
północy - jesteśmy chyba dla Chorwatów trochę drętwi, spokojni i wyciszeni, a
także zbyt przywiązani do tradycji i swych narodowych świętości. Ale z
potencjałem na rozkręcenie, bo przecież jedna w nas wszystkich słowiańska dusza
😊
starzeję się w kafejach |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz