Zapisek 132.
Prvić, czyli pierwszy, a tymczasem dla nas ostatni
wypad na weekend z Zagrzebia. Choć jest pewna nikła szansa, że może jeszcze w
najbliższą sobotę coś się uda… Jak widzicie, ciężko nam się rozstać z
adriatyckim wybrzeżem. Ale też cudnie tu jest, bez dwóch zdań! Każde nowe
miejsce wydaje nam się tym najpiękniejszym. Teraz, kiedy nadchodzi czas
podsumowań, próbowałam wybrać to jedyne – najlepsze, najładniejsze,
najulubieńsze! Bez szans😊 Gdyby Chorwacja była słodyczem, to byłaby bombonierką
czekoladek Merci – przy niej też nigdy nie potrafię się zdecydować na jedną i
zjadam wszystkie.
Prvić pod tym względem również nas nie zawiódł, a za
to uwiódł od pierwszego wejrzenia. To mała wyspa, blisko Šibenika, bez ruchu samochodowego. Teraz już tylko takie
wybieramy. Są na niej dwie maleńkie miejscowości – Prvić Luka (czyli port) i Šepurine (gdzie zresztą też jest port, jak to na wyspie). Przypłynęliśmy
późnym wieczorem, promem z Šibenika i udaliśmy się na kolację do jednej z trzech (aż trzech!)
otwartych knajpek. I pierwsze co, natknęliśmy się na naszych rodaków przy
sąsiednim stoliku. Trzy osoby,w tym jedna pani bardzo podekscytowana wyspą,
którą w w ochach i achach opisywała komuś przez telefon. Przy okazji dowiedzieliśmy
się, że co prawda przypłynęła tu raptem wczoraj, ale jest już bliska kupna
domu, o którym też zresztą wszystko opowiedziała ze szczegółami. A była w tych
zachwytach tak przekonująca, że miałam ochotę wstać od stołu i ubiec ją w tej
transakcji. Nie, żebym miała takie fundusze (240 tys. Euro!), ale serio –
jeszcze chwila i bym je ukradła, byle tylko zdobyć jako pierwsza ten
niesamowity kamienny dom, nad samą wodą.
Może to ta pani, a może
rzeczywisty urok wyspy sprawiły, że przez moment Prvić wybił się na prowadzenie
wśród moich ulubionych „czekoladek“ Chorwacji. Nazwa „pierwszy“ zobowiązuje,
więc naprawdę ma on duże szanse na utrzymanie pozycji lidera. Chociaż po spędzonym
tam weekendzie, kiedy już ucichły echa ekstazy mojej krajanki, obiektywnie muszę
przyznać, że wyspa wcale nie jest jakoś spektakularnie śliczna czy też
klimatyczna. Ot, portowe miasteczko, plaża taka sobie, zapierających dech widoków
niewiele, intrygującej tajemniczości (typowej dla Elafitów) też tu raczej nie uświadczysz.
Ale z drugiej strony Prvić ma w sobie coś takiego swojskiego, przyjaznego i normalnegoy,
jak stary dobry kumpel, którego chciałoby się ciągle odwiedzać. Więc kto wie...może
jak będziemy mieli wolny milion na zbyciu, to poszukamy jeszcze tego domu😉
Wrażenie swojskości potęgował
oczywiście fakt, że prawie nie było zagranicznych gości, a jedynie Chorwaci.
Nie wiem, jak to zwykle wygląda podczas wakacji, ale jest tu tylko jeden
niewielki hotel (poza tym same pokoje do wynajęcia), więc jakiegoś mega tłoku
chyba raczej nie ma. Wiele miejsc, które nas zachwyciły w Chorwacji, udało nam się
odwiedzić poza sezonem albo w ekstremalnym czasie pandemii, co oczywiście miało
decydujący wpływ na ich odbiór. Najpiękniejsze miasteczko czy najbardziej
urokliwa plaża wiele tracą, kiedy są zadeptane przez rzesze turystów. A z kolei
te wyludnione, bardzo zyskują. Czy wobec tego nasz obraz Chorwacji jest
wypaczony? Czy też wprost przeciwnie – prawdziwszy? Nieważne, grunt że mieliśmy
szczęście i możliwość poznawać ten kraj w takiej właśnie odsłonie. I takim go
pokochaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz