środa, 28 listopada 2018


Zapisek 40.

Katar w listopadzie, to jest świetna sprawa! Pod warunkiem, że wybierzecie Katar (tudzież Qatar), a nie trywialne przeziębienie 😉 My tak zrobiliśmy (korzystając z wolnego na Dzień Dziękczynienia) i czmychnęliśmy do Dohy żeby się nieco zagrzać.
Pogoda o tej porze roku jest w Katarze idealna. Ciepło, ale nie za gorąco, ot w sam raz żeby skorzystać z hotelowego basenu, a zwiedzając okolicę nie spocić się zanadto. W starej części miasta główną atrakcją jest Souk Waqif, czyli wielki bazar, a na nim m.in. sklepy z sokołami. I pyszne arabskie jedzenie w najróżniejszych restauracjach.
Poza tym Doha, to kwintesencja nowoczesności i dobrobytu – zamożność tego kraju widać na każdym kroku, chłonie się ją niemal z każdym oddechem. Jest czysto, luksusowo, nowocześnie, wręcz futurystycznie miejscami. Obecnie Doha to również jeden wielki plac budowy – błyskawicznie powstają hotele, stadiony, 300-kilometrowa linia metra, a wszystko to ma być gotowe na Mundial w 2022 r. To metro (100 stacji) będzie otwarte już w tym roku, a zaczęli budować pewnie ze dwa lata temu. No więc czujecie potęgę arabskiego pieniądza?    
Nowoczesne centrum Doha, to imponujący bukiet najwymyślniejszych drapaczy chmur, w nocy mieniących się wszystkimi kolorami. Jest tu też sztuczna wyspa, tzw. Perła, a na niej: luksusowe apartamentowce i jeszcze bardziej luksusowe rezydencje, prywatne plaże, wielka marina pełna nowoczesnych jachtów, deptak ze sklepami i kawiarniami. Katarczykom żyje się tu błogo, a jeśli już pracują, to w rządowych strukturach albo bankach, ewentualnie mają jakiś szyb naftowy. Poza tym każdy dostaje pensję z racji swego katarskiego obywatelstwa. Pracują więc tu głównie ekspaci, których nota bene jest więcej, niż rodowitych mieszkańców. I ku memu zdumieniu, w tym ekspackim gronie, znalazła się też moja koleżanka, jeszcze z Bangkoku! Jej mąż pracuje w Hiltonie i tak sobie jeżdżą po świecie. O tym, że Agnieszka tu mieszka dowiedziałam się w dniu przylotu do Dohy. Udało nam się spotkać, nagadać, przez co cała wycieczka była jeszcze milsza. Mając przyjaciół i znajomych w różnych zakątkach świata, staje się on nie tylko jakby mniejszy, ale i bardziej oswojony. A w sumie do Kataru, to mogłabym się chyba nawet przeprowadzić.
Największą atrakcją wyjazdu okazały się wyścigi wielbłądów. To taki narodowy sport Katarczyków, pewnie równie ważny jak polowanie z sokołami. Tory wyścigowe zlokalizowane są poza miastem, na pustyni. Zwierzaki są zdalnie sterowane – na garbach mają umieszczone małe robociki z batem, na które wysyłany jest sygnał z jakiejś krótkofalówki (czy jak to się tam nazywa). Kiedy trzeba, bacik uderza wielbłąda w tyłek i zwierzę przyspiesza. Cały wyścig wygląda tak, że wielbłądy biegną piaszczystym torem, a po bokach szosą pędzą auta, z których zwierzęta są sterowane. Przejechaliśmy się tak wzdłuż toru ze trzy razy, wyścig wyglądał spektakularnie, ale też trochę śmiesznie – strasznie chude nóżki mają te wielbłądy. No i w sumie nie jest to zbyt etyczne, tak je męczyć i poganiać. Chociaż z drugiej strony, na pewno nieźle o nie dbają, mają dobre żarcie i wygodne posłanie, a pobiegać zawsze zdrowo. Niemniej było mi trochę żal tych wyścigowych garbusów.
Trzy dni w Katarze śmignęły nam, niczym te wielbłądy. Fajnie, gdyby nasz wyjazd potrwał z tydzień, jak typowy katar 😉 Ale zobaczyliśmy wszystko co najważniejsze, zachwyciliśmy się, rozgrzaliśmy, a dłużej można by co najwyżej poleżeć nad basenem. Doha, jako odskocznia od jesienno-zimowej szarugi, jest jak najbardziej godna polecenia! 


















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz