Zapisek 40.
Katar w listopadzie, to jest świetna sprawa!
Pod warunkiem, że wybierzecie Katar (tudzież Qatar), a nie trywialne
przeziębienie 😉 My tak zrobiliśmy (korzystając z wolnego
na Dzień Dziękczynienia) i czmychnęliśmy do Dohy żeby się nieco zagrzać.
Pogoda o tej porze roku
jest w Katarze idealna. Ciepło, ale nie za gorąco, ot w sam raz żeby skorzystać
z hotelowego basenu, a zwiedzając okolicę nie spocić się zanadto. W starej
części miasta główną atrakcją jest Souk Waqif, czyli wielki bazar, a na nim
m.in. sklepy z sokołami. I pyszne arabskie jedzenie w najróżniejszych
restauracjach.
Poza tym Doha, to
kwintesencja nowoczesności i dobrobytu – zamożność tego kraju widać na każdym
kroku, chłonie się ją niemal z każdym oddechem. Jest czysto, luksusowo,
nowocześnie, wręcz futurystycznie miejscami. Obecnie Doha to również jeden
wielki plac budowy – błyskawicznie powstają hotele, stadiony, 300-kilometrowa
linia metra, a wszystko to ma być gotowe na Mundial w 2022 r. To metro (100
stacji) będzie otwarte już w tym roku, a zaczęli budować pewnie ze dwa lata
temu. No więc czujecie potęgę arabskiego pieniądza?
Nowoczesne centrum Doha,
to imponujący bukiet najwymyślniejszych drapaczy chmur, w nocy mieniących się
wszystkimi kolorami. Jest tu też sztuczna wyspa, tzw. Perła, a na niej:
luksusowe apartamentowce i jeszcze bardziej luksusowe rezydencje, prywatne
plaże, wielka marina pełna nowoczesnych jachtów, deptak ze sklepami i
kawiarniami. Katarczykom żyje się tu błogo, a jeśli już pracują, to w rządowych
strukturach albo bankach, ewentualnie mają jakiś szyb naftowy. Poza tym każdy
dostaje pensję z racji swego katarskiego obywatelstwa. Pracują więc tu głównie
ekspaci, których nota bene jest więcej, niż rodowitych mieszkańców. I ku memu
zdumieniu, w tym ekspackim gronie, znalazła się też moja koleżanka, jeszcze z
Bangkoku! Jej mąż pracuje w Hiltonie i tak sobie jeżdżą po świecie. O tym, że
Agnieszka tu mieszka dowiedziałam się w dniu przylotu do Dohy. Udało nam się
spotkać, nagadać, przez co cała wycieczka była jeszcze milsza. Mając przyjaciół
i znajomych w różnych zakątkach świata, staje się on nie tylko jakby mniejszy,
ale i bardziej oswojony. A w sumie do Kataru, to mogłabym się chyba nawet
przeprowadzić.
Największą atrakcją
wyjazdu okazały się wyścigi wielbłądów. To taki narodowy sport Katarczyków,
pewnie równie ważny jak polowanie z sokołami. Tory wyścigowe zlokalizowane są
poza miastem, na pustyni. Zwierzaki są zdalnie sterowane – na garbach mają
umieszczone małe robociki z batem, na które wysyłany jest sygnał z jakiejś
krótkofalówki (czy jak to się tam nazywa). Kiedy trzeba, bacik uderza wielbłąda
w tyłek i zwierzę przyspiesza. Cały wyścig wygląda tak, że wielbłądy biegną
piaszczystym torem, a po bokach szosą pędzą auta, z których zwierzęta są
sterowane. Przejechaliśmy się tak wzdłuż toru ze trzy razy, wyścig wyglądał
spektakularnie, ale też trochę śmiesznie – strasznie chude nóżki mają te
wielbłądy. No i w sumie nie jest to zbyt etyczne, tak je męczyć i poganiać.
Chociaż z drugiej strony, na pewno nieźle o nie dbają, mają dobre żarcie i
wygodne posłanie, a pobiegać zawsze zdrowo. Niemniej było mi trochę żal tych
wyścigowych garbusów.
Trzy dni w Katarze
śmignęły nam, niczym te wielbłądy. Fajnie, gdyby nasz wyjazd potrwał z tydzień,
jak typowy katar 😉 Ale zobaczyliśmy wszystko co najważniejsze,
zachwyciliśmy się, rozgrzaliśmy, a dłużej można by co najwyżej poleżeć nad
basenem. Doha, jako odskocznia od jesienno-zimowej szarugi, jest jak
najbardziej godna polecenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz