Zapisek
30.
Uff,
czas się zabrać do roboty. Wakacje skończyły się już dobre dwa tygodnie temu,
minął rok odkąd się sprowadziliśmy do Zagrzebia, pora więc na drugi rozdział
naszej chorwackiej przygody.
Zanim
jednak zatopię się na dobre i na bieżąco w jesiennej codzienności (dziś leje równo
cały dzień, więc to żadna metafora), jeszcze kilka słów o tym co było.
Prawie
całe lato byłam z Robim w Polsce, Włodek po mundialowych przeżyciach dołączył
też do nas na dwa tygodnie i – jak to w domu – było super! Natomiast ostatni tydzień
wakacji, które w naszej międzynarodowej szkole trwały tylko do 20 sierpnia,
spędziliśmy w Chorwacji, jak większość rodaków😊
Wczasowaliśmy się w Jadriji, z baaardzo liczną grupą znajomych. Czas płynął
leniwie nad basenem, od czasu do czasu ruszyliśmy się na jakąś wycieczkę po
okolicy i ogólnie było miło. Najlepiej bawił się Robert w towarzystwie
starszych koleżanek, które totalnie go omotały. A najbardziej nudził się
Włodek, no bo ile można spać w jednym miejscu?😉
Żeby się
więc rozruszać, pomimo rozpoczęcia szkoły, kontynuowaliśmy wojaże weekendowo.
Tym bardziej, że odwiedziła nas moja koleżanka, więc był pretekst żeby jej co
nieco pokazać. Byliśmy na wyspie Brijuni, gdzie swego czasu rezydował Tito i
gdzie przyjmował rozmaitych dygnitarzy oraz celebrytów z całego świata. Teraz
cały ten teren objęty jest Parkiem Narodowym i robi niesamowite wrażenie. Po
pierwsze są tam raptem dwa hotele, pamiętające jeszcze czasy Tito, więc klimat
jest zacny. Nie ma za to zbyt dużo turystów, a może my mieliśmy szczęście, bo
pogoda była niepewna - w każdym razie
wyspa świeciła pustkami. Przemierzaliśmy ją na rowerach, co i rusz drogę przebiegał nam zając albo paw, ale
były też miejsca, gdzie pasły się zebry, biegały strusie, a nawet przechadzały słonie.
Tito swego czasu stworzył tu sobie małe safari. Między obłędnie pachnącymi
sosnami pinii co chwilę natknąć się można było na starożytne ruiny z czasów rzymskich
albo jakiś średniowieczny kościółek. W każdym razie, to nie jugosłowiańscy
prominenci byli pierwszymi, którzy odkryli uroki wyspy. Wisienką na torcie był
bar przy plaży, taka budka właściwie, gdzie starszy pan w muszce z galanterią
obsługiwał gości, a w tle leciały klasyczne operowe arie. Dzień pełen wrażeń
zakończył się spektakularną burzą – pioruny waliły z taką częstotliwością, że
noc stała się dniem, a my podziwialiśmy to widowisko z hotelowego lobby, zastanawiając
się, kto ze sławnych gości siedział tu przed nami.
Deszczowe
dni niestety zaczynają być coraz częstsze, ostatni weekend spędziliśmy więc w
słoweńskiej jaskini – Szkocjańska Jama – co by przechytrzyć aurę i schować się
przed deszczem. Jaskinia robi wrażenie, choć mnie osobiście chyba jednak bardziej
podobała się Postojna, którą eksplorowaliśmy rok temu. Ta za to była bardziej
dzika.
To tyle
w skrócie. Tymczasem zaczynamy nowy zagrzebany rok. Zostańcie z blogiem!
Jadrija i okolice
Brijuni
Słowenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz