środa, 19 września 2018


Zapisek 31.

To naprawdę wspaniale, że Chorwacja leży tak blisko Włoch i możemy tam bywać od czasu do czasu po prostu na weekend. Tym razem wyrwaliśmy się aż na trzy dni do Bolonii, korzystając z okazji, że Polska grała jakiś ważny mecz w nogę i Włodek musiał go obejrzeć na żywo. A ja musiałam obejrzeć Bolonię.
We Włoszech czas zawsze mija bardzo przyjemnie, bo i jedzenie pyszne, i otoczenie ładne, wino dobre, kawa mocna, a w sklepach tyle fajnych rzeczy! Bolonia zrobiła na nas bardzo przyjemne wrażenie, pomimo że opanowały ją hordy kibiców z Polski. Ale wszyscy byli w miarę kulturalni i zadowoleni z wyniku (1:1), więc obyło się bez wstydu. Miasto – jak to we Włoszech – nadziewane jest obficie różnymi zabytkami, ale to co najbardziej rzuca się w oczy, to wszechobecne krużganki pod arkadami, czyli tzw. portyki, czyli krótko mówiąc chodniki pod dachem. Myślę, że całą Bolonię można by przejść tymi zadaszonymi ścieżkami, co w przypadku deszczu jest całkiem pomocne. Nawet do zabytkowego klasztoru St. Luka na szczycie wzgórza droga pięła się pod górę i pod daszkiem.  
Moim osobistym hitem wyjazdu był jednak nasz pokój (a w zasadzie dwa), w którym się zatrzymaliśmy. W starej kamienicy całe zabytkowe mieszkanie zaadaptowano na hotel. Dodajmy, że urządzony z wyjątkowym smakiem, łączącym stare z nowym. Bardzo dobrze się tam nocowało i ogólnie klimat był, więc najchętniej cały weekend przesiedziałabym w naszym apartamencie.
Ale nie obyło się bez zwiedzania. Oprócz krzywej wieży w Bolonii (tak, tak, tu też jest) oraz kilku kościołów, lodziarni i restauracji (a Włodek również stadionu), zaliczyliśmy jeszcze wycieczki po okolicy. Byliśmy w bardzo ładnej mieścinie Brisighella, w muzeach Lamborghini i Ferrari, zwiedziliśmy zabytkową Ferrarę (ale to nie tam robią Ferrari), a także spenetrowaliśmy (tzn. ja) outlet pod Bolonią. Ogólnie wyjazd baaardzo udany! I mam nadzieję na rychłą kontynuację włoskiej objazdówki.
















  












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz