czwartek, 18 stycznia 2018

Zapisek 13.

Po trzech tygodniach świętowania w Polsce wróciliśmy do Zagrzebia, z nieodłącznym dylematem w sercu: to gdzie właściwie jest nasz dom – tu czy tam, tam czy tu? Na refleksje jednak nie było za dużo czasu, bo zaraz po powrocie zaczęła się szkoła i codzienna rutyna wchłonęła wszystkich wraz z rozterkami, dywagacjami i dodatkowymi kilogramami po świętach. Zwłaszcza z tymi ostatnimi należało szybko coś zrobić, bo na weekend zaplanowaliśmy sobie wypad na stoki Słowenii, a moje spodnie narciarskie pamiętają zamierzchłe przedtropikalne czasy i jakby się skurczyły ostatnio…
No właśnie, korzystając z dogodnej zagrzebskiej lokalizacji (i nad morze blisko, i w góry niedaleko) możemy uskuteczniać „narty na weekend”. Zaledwie dwie godziny samochodem, niedaleko Lubljany w Słowenii jest alpejski szczyt Krvavec, a wokół niego narciarska infrastruktura. Dodajmy, że nam do szczęścia wiele nie trzeba, bo zarówno ja na nartach, jak i Włodek na desce uparcie reprezentujemy poziom „beginners”, co nie zmienia faktu, że bardzo lubię ten sport 😊 Tak więc byle był śnieg oraz jakaś niezbyt stroma górka i już jest fajnie. Ale wokół Krvavca są najróżniejsze trasy, więc myślę, że każdemu powinno się spodobać. Ludzi – jak nas przestrzegano - miało być multum, bo to ostatni weekend ferii zarówno chorwackich, jak i słoweńskich. Ale w porównaniu z taką Bukowiną w sezonie, to były puchy. I dość mglisto, ale na szczęście śnieżnie. Choć na dole, w Cerklje na Gorenjskem gdzie spaliśmy i w całej dolinie, aura była raczej wiosenna i miałam wątpliwości czy jest sens pchać się kolejką na górę.   
Był jak najbardziej! Lekko spięta i usztywniona (nie tylko przez przyciasne portki) wpięłam się w te narty, próbując sobie przypomnieć, jak to się obsługuje i jednocześnie zaimponować synowi. Po dwóch godzinach nauki Robert był już mniej więcej na moim poziomie, co niestety nie świadczy dobrze ani o nim, ani o mnie 😉 Niemniej udało nam się zjechać (czy też zsunąć) z bardzo stromej (w mym odczuciu) czerwonej trasy, więc byliśmy z siebie dumni. Włodek w tym czasie walczył ze snowboardem, też odnosząc swoje małe sukcesy. A po nartach regenerowaliśmy zbolałe mięśnie w pobliskim basenie termalnym, tak że następnego dnia – niczym młodzi bogowie – znów mogliśmy atakować zbocza, a raczej polanki Krvavca 😉
Baaardzo miło, że można tak sobie stąd wyskoczyć na weekend w góry. Cdn.!  
















   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz