Zapisek
13.
Po trzech tygodniach
świętowania w Polsce wróciliśmy do Zagrzebia, z nieodłącznym dylematem w sercu:
to gdzie właściwie jest nasz dom – tu czy tam, tam czy tu? Na refleksje jednak
nie było za dużo czasu, bo zaraz po powrocie zaczęła się szkoła i codzienna
rutyna wchłonęła wszystkich wraz z rozterkami, dywagacjami i dodatkowymi
kilogramami po świętach. Zwłaszcza z tymi ostatnimi należało szybko coś zrobić,
bo na weekend zaplanowaliśmy sobie wypad na stoki Słowenii, a moje spodnie narciarskie
pamiętają zamierzchłe przedtropikalne czasy i jakby się skurczyły ostatnio…
No właśnie, korzystając z
dogodnej zagrzebskiej lokalizacji (i nad morze blisko, i w góry niedaleko)
możemy uskuteczniać „narty na weekend”. Zaledwie dwie godziny samochodem,
niedaleko Lubljany w Słowenii jest alpejski szczyt Krvavec, a wokół niego
narciarska infrastruktura. Dodajmy, że nam do szczęścia wiele nie trzeba, bo
zarówno ja na nartach, jak i Włodek na desce uparcie reprezentujemy poziom
„beginners”, co nie zmienia faktu, że bardzo lubię ten sport 😊 Tak
więc byle był śnieg oraz jakaś niezbyt stroma górka i już jest fajnie. Ale
wokół Krvavca są najróżniejsze trasy, więc myślę, że każdemu powinno się
spodobać. Ludzi – jak nas przestrzegano - miało być multum, bo to ostatni
weekend ferii zarówno chorwackich, jak i słoweńskich. Ale w porównaniu z taką
Bukowiną w sezonie, to były puchy. I dość mglisto, ale na szczęście śnieżnie.
Choć na dole, w Cerklje na Gorenjskem gdzie spaliśmy i w całej dolinie, aura
była raczej wiosenna i miałam wątpliwości czy jest sens pchać się kolejką na
górę.
Był jak najbardziej! Lekko
spięta i usztywniona (nie tylko przez przyciasne portki) wpięłam się w te
narty, próbując sobie przypomnieć, jak to się obsługuje i jednocześnie zaimponować
synowi. Po dwóch godzinach nauki Robert był już mniej więcej na moim poziomie,
co niestety nie świadczy dobrze ani o nim, ani o mnie 😉
Niemniej udało nam się zjechać (czy też zsunąć) z bardzo stromej (w mym
odczuciu) czerwonej trasy, więc byliśmy z siebie dumni. Włodek w tym czasie
walczył ze snowboardem, też odnosząc swoje małe sukcesy. A po nartach
regenerowaliśmy zbolałe mięśnie w pobliskim basenie termalnym, tak że
następnego dnia – niczym młodzi bogowie – znów mogliśmy atakować zbocza, a
raczej polanki Krvavca 😉
Baaardzo miło, że można tak
sobie stąd wyskoczyć na weekend w góry. Cdn.!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz