Zapisek 1.
Pozdrawiam z Zagrzebia! Mija już ponad tydzień odkąd tu zjechaliśmy i powoli mościmy się w chorwackiej rzeczywistości. Do pełni ekspackiej rutyny brakuje mi już tylko (no, może „między innymi”) blogowania, co też niniejszym inauguruję!
Zagrzeb jest cudowny. Mały,
spokojny, łatwy i prosty w obsłudze. Możliwe, że to się zmieni od września, jak
się skończą wakacje (na razie tylko szkoły międzynarodowe zaczęły naukę). Wszyscy
straszą, że miasto będzie zatłoczone i zakorkowane, ale umówmy się – po Bangkoku,
to te tłumy mogą nam naskoczyć. Bo na pewno nie zaskoczyć 😉
Cudowne jest, że wszędzie jest
blisko, a nawet jak trochę dalej, to z przyjemnością można się przejść, bo
pogoda sprzyja. Nawet gdy upał sięga 30 stopni (i wyżej) wciąż jest czym
oddychać i czuć jakiś przewiew, a wilgotność jest chyba zerowa. Po Bangkoku, to
tu jest jak w bajce. Nie, żebym jakoś strasznie źle wspominała tamto miasto,
ale – przy wszystkich swoich szalonych zaletach – bywało jednak czasami nieco
upierdliwe…
Teraz jest miło i normalnie,
co z czasem może być pewnie nawet trochę nudne, ale tymczasem rozkoszujemy się
każdą chwilą. Mieszkamy w super miejscu, w spokojnej willowej dzielnicy blisko
centrum i szkoły Roberta. Uwielbiam
nasze nowe lokum, choć może się ono wydać nieco kontrowersyjne, bo właściwie częściowo
jest to… suteryna! Po prostu staramy się wtopić w miasto, a w Zagrzebiu wypada być
nieco zagrzebanym 😉 Tak serio, to nasz dom stoi na zboczu,
więc z jednej strony faktycznie mieszkamy na poziomie -1, ale z drugiej jest to
parter – cudowny parter! Nie wiem, jak ja mogłam do tej pory funkcjonować bez
ogródka?!! I odżegnywać się od mieszkania na parterze!
Na pewno duży wpływ na te
peany ma fakt, że nasz blok składa się tylko z czterech mieszkań, okolica jest
mega spokojna, wokół dużo zieleni, no i pogoda póki co fantastyczna. W zimie
pewnie będzie ciągnąć od podłogi, zalęgnie nam się grzyb i myszy, ale może
jakoś przetrwamy w naszej ziemiance. Generalnie, jest to jedno z
najładniejszych i najwygodniejszych mieszkań, jakie widziałam, także z przyjemnością
tu przesiaduję, kiedy Robi jest w szkole. Czasem towarzyszy mi kot, a właściwie kotka (tak sądzę, bo ma biust). Włóczy się tu po okolicy i jest tak spasiona, że już nawet u nas nie chce jeść. Tylko się mizdrzy i przymila, żeby ją drapać. Roboczo zwiemy ją Mina, bo ma taki dziwny grymas twarzy, jakby z przekąsem.
Pierwszy tydzień upłynął mi głównie
na rozpakowywaniu wszystkich bambetli,
które po dwóch miesiącach dopłynęły z Tajlandii. Jeju, ile mamy gratów!!
Złożyłam solenną przysięgę, że nic już więcej nie kupię. Na szczęście Zagrzeb,
to nie jest raj dla zakupoholików, więc mam szansę wytrwać.
Choć kilka rzeczy jeszcze by
się przydało, np. rower. Z dużą ilością przerzutek. Zagrzeb leży u podnóża gór,
na terenie całkiem nieźle pofałdowanym, więc cały czas wędruje się tu góra-dół.
Chwilami czuję się jak w Sandomierzu, a może nawet w San Francisko tyle, że tam
nie byłam... 😊 Nawet tutejsza Starówka ma dwa poziomy,
przy czym na górny można wjechać bodaj najkrótszą kolejką linową świata –
schody ruchome w metrze są chyba dłuższe. Metra w Zagrzebiu nie ma, są tylko autobusy
i tramwaje, które jeżdżą wobec tylko sobie znanych rozkładów, bo na pewno nie
wg tych rozwieszonych na przystankach. Nie udało też mi się jeszcze zgłębić kwestii
biletów, która jest tu traktowana chyba dość swobodnie, sądząc po rozmowie z
panią w kiosku. Spytałam, jaki bilet mam kupić dla Robiego, na co pani odpowiedziała,
że do 6 lat jeździ się za darmo. Na to ja, że on ma 7, więc czy jest jakiś
ulgowy czy mam kupić normalny? Pani popatrzyła i mówi, że w sumie, to może jeszcze za darmo,
bo przecież nikt nie będzie go pytał, ile ma lat. Ach, poczułam się prawie
jak w domu… 😊 Ale żeby nie było, bilety kasuję!
Do szkoły jeździmy samochodem
albo autobusem (5 min) albo jak idę sama, to piechotą (ok. 25 min) w ramach fitnessu
(góra-dół). Póki nie zacznie lać, to pewnie jeszcze rowery uskutecznimy. Robert
w nowej szkole zadomowił się całkiem gładko. To jest międzynarodowa szkoła amerykańska
i chodzi tam do drugiej klasy. Codziennie na przerwie grają w piłę, więc jest przeszczęśliwy.
Ja próbuję nawiązywać kontakty towarzyskie, ale są one jeszcze dość nieśmiałe.
Poznałam już mamę z Bośni, Finlandii (która jest właściwie Rosjanką), Japonii i
Uzbekistanu. Wschód rządzi😉 Mam
nadzieję, że z czasem stworzy się jakaś miła paczka. Fajne jest to, że większość
dzieci ze szkoły mieszka w naszej okolicy. Nawet w naszym niewielkim bloczku
jest jedna dziewczynka (rodem z USA), z klasy wyżej i Robi już z nią (a także za
nią) szaleje po szkole.
To tyle na początek. Wpadamy w
nasz stały rytm i w ten weekend jedziemy już na pierwszą wycieczkę, zwiedzać
Chorwację. Relacja zapewne wkrótce.
Zagrzeb |
w naszym ogródku |
Mina |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz