czwartek, 16 lipca 2020


Zapisek 135.

Powiem wam, że miałam wczoraj chwilę zwątpienia, czy dobrze robimy opuszczając Chorwację. Spotkałam się z dziewczynami na kawę, już tak naprawdę ostatni ostatni raz (w tym rozdaniu przynajmniej) i zrobiło mi się trochę rzewnie. Co prawda za tydzień większość z nich będzie w Warszawie i już nawet wstępnie umówiłyśmy się tam na wieczór, ale jednak… – będzie mi bardzo brakowało tej zagrzebanej leniwej rzeczywistości. Potem, już w domu, z nostalgicznym westchnieniem przycupnęłam w naszym ogródku, grzejąc się w promieniach chorwackiego słońca i myśląc o małym, zimnym balkonie na Służewcu. Robert ostatni raz poszedł na piłkę, a trener żegnając się z nim wyraził nadzieję, że kiedyś zobaczy go w telewizji, jak będzie grał w polskich barwach. Łezki się kręcą. A wieczorem, kiedy już wszyscy spali, ja jeszcze napawałam się naszym wygodnym i pięknym mieszkaniem, siedząc w blasku mojej ulubionej lampy, w ulubionym fotelu i delektując nocną ciszą zagrzebanego miasta. Naszym drugim domem...
I wtedy z sufitu z łoskotem (przysięgam!) spadła wielka, dorodna stonoga, mijając mnie o włos!!! Najobrzydliwsze stworzenie z jakim przyszło mi dzielić wspólną przestrzeń. Kiedyś już chyba o nich pisałam. Stonogi są bardzo popularne w chorwackich domach, a w naszym szczególnie. Wyłażą podobno z odpływów w zlewie, ale nigdy żadnej tam nie przyłapałam. Za to w rozmaitych innych zakątkach co i rusz, choć ostatnio jakby rzadziej, bo od trzech lat urządzam im bezwzględny armagedon. Strasznie mnie brzydzą te owady, dostaję wręcz drgawek i histerii na ich widok, po czym zabijam bez litości. Żaden pająk czy inna mrówka nie doprowadzają mnie do takiego szału, jak te paskudne kreatury. Szybkie są bestie niestety i czasem nie mogę ich dopaść, jak tej wczoraj – spadła i zwiała pod kanapę, zanim zdążyłam wrzasnąć. Te ich ohydne odnóża, którymi szybko przebierają, przypominają mi rzęsy. Dlatego chyba nigdy sobie nie zrobię takich sztucznych długich, bo wzdrygałabym się przy każdym mrugnięciu. A teraz jeszcze okazuje się, że stonogi mogą robić desant z powietrza! Bardzo dobrze, że wyjeżdżamy. Dłużej bym tego nie zniosła! 
***
No cóż, nie po raz pierwszy okazuje się, że złe doświadczenia są po coś, a najgorszy wróg, to czasem wybawca. Nigdy bym nie przypuszczała, że dzięki stonodze jakoś lżej będzie mi się żegnać z Zagrzebiem…
Ale jak dorwę, to utłukę!  




to ten potwór! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz