środa, 18 marca 2020


Zapisek 72.
czas zarazy – dzień 3

Lekki ton tej pisaniny, to mój sposób na odreagowanie tej dziwnej sytuacji. Ale niech was to nie zmyli - z każdym dniem jestem coraz bardziej przerażona. Nie tyle wirusem (jak już wspominałam), co sytuacją właśnie. Codziennie rano, przez jakąś nanosekundę po przebudzeniu, myślę sobie „kurde, co to był za chory sen”, a zaraz potem - zaraza, to się dzieje! 
Do szału doprowadza mnie świadomość, że jesteśmy zamknięci. Nie w domu, w kraju. Że nie mogę sobie swobodnie pojechać do Polski, jeśli bym chciała. Jak mieszkaliśmy w Tajlandii, to był mój największy problem - daleko od domu. Chorwacja „tuż za miedzą” wydawała się idealna. Ale jak się okazuje może stąd być „dalej”, niż kiedyś z Tajlandii. 
Jak zaczynam rozmyślać ile rzeczy komplikuje ten wirus, na ile spraw ma wpływ, jak nieuchronnie zmienia całą naszą rzeczywistość - to autentycznie zaczynam się bać. Próba zaplanowania sobie teraz czegokolwiek brzmi jak żart. 
Jak na razie za to w ogóle nie martwi mnie możliwość zakażenia tym badziewiem. Jeśli już, to komplikacje z niej wynikające. Trzeba by tu wszystko odkazić, zamknąć się już naprawdę na cztery spusty, a nie daj panie - iść do szpitala! Wczoraj gadałam z koleżanką, która jest przeziębiona lekko (przez telefon gadałam, żeby nie było) i głównie przeżywa, żeby mąż jej nie oddał na oddział zakaźny w razie czego. Ona ma tylko katar, ale wyobraźnia działa.  
To dopiero trzeci dzień oficjalnej kwarantanny - zresztą, jaka to kwarantanna, wciąż można wychodzić z domu, tyle że szkoły zamknięte - a już wszyscy mają dosyć i zaczynają świrować. Tymczasem wydaje mi się, że już za chwile środki ostrożności zostaną zwiększone, tak jak w innych krajach. We Francji można wyjść tylko po zakupy czy do lekarza, w Słowenii jest nie lepiej. Szkoła już delikatnie przygotowuje nas na dłuższy okres zamknięcia. Znajomi, którzy obydwoje muszą pracować z domu i mają małe dzieci, są już wykończeni. A to dopiero początek.  
Mnie się wydawało, że nie odczuję wielkiej zmiany, bo przecież od kilku lat siedzę w domu. Teraz przynajmniej będę miała towarzystwo - na razie Roba, za chwilę pewnie też Włodka. Tymczasem okazuje się, że wcześniej prowadziłam naprawdę bujne i urozmaicone życie, a teraz - głównie gotuję. Od trzech dni nie mam czasu zajrzeć do książki, a przecież cały czas siedzę w domu! 
***
Nie cały, właśnie wróciłam z miasta. Pojechałam na Dolac, czyli bazar w centrum. Odpierdzielona jak woźny w dzień nauczyciela, bo pewnie to ostatnie wielkie wyjście w najbliższym czasie. Przy okazji spotkałam koleżankę - przypadek? nie sądzę;) Chwilę pogadałyśmy w kawiarnianym ogródku, na słońcu. Tu i ówdzie było trochę ludzi, ale dużo mniej niż zazwyczaj. Część kawiarni i restauracji już zamknięta. Na Dolcu też nie wszystkie stragany czynne, ale jednak ruch był.  
Czekamy co będzie dalej. A póki co, ze spacerów i zakupów od czasu do czasu nie zamierzam rezygnować. I tak prawie nikogo nie ma wokół. A jak nas zamkną w domu? No cóż, zawsze mamy mikro ogródek na szczęście. I może się zaoferuję do wyprowadzania psów sąsiadów? Teraz pies, to na wagę złota! 


pustki 











 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz