Zapisek 72.
czas zarazy – dzień 3
Lekki ton tej pisaniny, to mój sposób na odreagowanie tej dziwnej sytuacji. Ale niech was to nie zmyli - z każdym
dniem jestem coraz bardziej przerażona. Nie tyle wirusem (jak już wspominałam),
co sytuacją właśnie. Codziennie rano, przez jakąś nanosekundę po przebudzeniu,
myślę sobie „kurde, co to był za chory sen”, a zaraz potem - zaraza, to się
dzieje!
Do szału doprowadza
mnie świadomość, że jesteśmy zamknięci. Nie w domu, w kraju. Że nie mogę sobie
swobodnie pojechać do Polski, jeśli bym chciała. Jak mieszkaliśmy w Tajlandii,
to był mój największy problem - daleko od domu. Chorwacja „tuż za miedzą”
wydawała się idealna. Ale jak się okazuje może stąd być „dalej”, niż kiedyś z
Tajlandii.
Jak zaczynam rozmyślać
ile rzeczy komplikuje ten wirus, na ile spraw ma wpływ, jak nieuchronnie
zmienia całą naszą rzeczywistość - to autentycznie zaczynam się bać. Próba
zaplanowania sobie teraz czegokolwiek brzmi jak żart.
Jak na razie za to w
ogóle nie martwi mnie możliwość zakażenia tym badziewiem. Jeśli już, to
komplikacje z niej wynikające. Trzeba by tu wszystko odkazić, zamknąć się już
naprawdę na cztery spusty, a nie daj panie - iść do szpitala! Wczoraj gadałam z
koleżanką, która jest przeziębiona lekko (przez telefon gadałam, żeby nie było)
i głównie przeżywa, żeby mąż jej nie oddał na oddział zakaźny w razie czego.
Ona ma tylko katar, ale wyobraźnia działa.
To dopiero trzeci dzień
oficjalnej kwarantanny - zresztą, jaka to kwarantanna, wciąż można wychodzić z
domu, tyle że szkoły zamknięte - a już wszyscy mają dosyć i zaczynają świrować.
Tymczasem wydaje mi się, że już za chwile środki ostrożności zostaną
zwiększone, tak jak w innych krajach. We Francji można wyjść tylko po zakupy
czy do lekarza, w Słowenii jest nie lepiej. Szkoła już delikatnie przygotowuje
nas na dłuższy okres zamknięcia. Znajomi, którzy
obydwoje muszą pracować z domu i mają małe dzieci, są już wykończeni. A to
dopiero początek.
Mnie się wydawało, że nie
odczuję wielkiej zmiany, bo przecież od kilku lat siedzę w domu. Teraz
przynajmniej będę miała towarzystwo - na razie Roba, za chwilę pewnie też
Włodka. Tymczasem okazuje się, że wcześniej prowadziłam naprawdę bujne i
urozmaicone życie, a teraz - głównie gotuję. Od trzech dni nie mam czasu
zajrzeć do książki, a przecież cały czas siedzę w domu!
***
Nie cały, właśnie
wróciłam z miasta. Pojechałam na Dolac, czyli bazar w centrum. Odpierdzielona
jak woźny w dzień nauczyciela, bo pewnie to ostatnie wielkie wyjście w
najbliższym czasie. Przy okazji spotkałam koleżankę - przypadek? nie sądzę;)
Chwilę pogadałyśmy w kawiarnianym ogródku, na słońcu. Tu i ówdzie było trochę
ludzi, ale dużo mniej niż zazwyczaj. Część kawiarni i restauracji już
zamknięta. Na Dolcu też nie wszystkie stragany czynne, ale jednak ruch
był.
Czekamy co będzie
dalej. A póki co, ze spacerów i zakupów od czasu do czasu nie zamierzam
rezygnować. I tak prawie nikogo nie ma wokół. A jak nas zamkną w domu? No cóż,
zawsze mamy mikro ogródek na szczęście. I może się zaoferuję do wyprowadzania
psów sąsiadów? Teraz pies, to na wagę złota!
![]() |
pustki |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz