Zapisek 60.
W Zagrzebiu
już jesień pełną gębą (i kałużą), więc na rozgrzewkę trochę wspomnień z naszej
ostatniej wyprawy na Karaiby. Odwiedziliśmy wyspy ABC, czyli: Arubę, Bonaire i Curaçao. Wszystkie, to dawne kolonie holenderskie, wszystkie
podobne, a jednak każda inna.
Na początek
– B jak Bonaire. Raj dla miłośników nurkowania, bo to, co najciekawsze na tej
wyspie, znajduje się pod wodą. Bogate rafy koralowe są tuż przy brzegu, więc
nie trzeba nawet nigdzie specjalnie wypływać łódką, tylko prosto z plaży zanurzyć
się pod powierzchnię szmaragdowej wody. Tak, kolory są tam niesamowite. To co widać
na zdjęciach, to czysta prawda, bez żadnych filtrów, fotoszopów i innych wynalazków.
Ot, natura.
My co prawda
nie nurkowaliśmy, a jedynie pływaliśmy w maskach (tzn. przepraszam, Robi nurkował
z maską), ale i tak napatrzyliśmy się na podwodny świat co niemiara. Najciekawsze
były spotkania z żółwiami i z ośmiornicą, którą widzieliśmy (w naturze) po raz
pierwszy!
Na powierzchni
Bonaire też było niczego sobie. Wyspa jest taka dość surowa, niezbyt oblegana
przez turystów, nie ma tu wielkich hoteli i kurortów. Za to są całe lasy
kaktusów, co wygląda dość niesamowicie. Z kaktusów, obsadzając je w rządku,
tworzy się nawet ogrodzenia – taki naturalny mur kolczasty. Poza tym służą też
w kulinariach: zupa kaktusowa, wódka kaktusowa. Ostro;)
Ogólnie Bonaire
podobało nam się chyba najbardziej, głównie przez tą swoją odludność i naturalność.
Ponieważ budziliśmy się jeszcze przed świtem (różnica czasu), to na plaży byliśmy
już o 7 rano, samiuteńcy. Na północy wyspy jest Park Narodowy, który objechaliśmy
nie spotykając prawie nikogo, jedynie iguany, flamingi i osiołki. Jeśli ktoś
już tu przyjeżdża, to głównie siedzi pod wodą:)
śnieg? sól? |
na pierwszym planie dawny domek niewolników |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz