poniedziałek, 18 listopada 2019


Zapisek 60.

W Zagrzebiu już jesień pełną gębą (i kałużą), więc na rozgrzewkę trochę wspomnień z naszej ostatniej wyprawy na Karaiby. Odwiedziliśmy wyspy ABC, czyli: Arubę, Bonaire i Curaçao. Wszystkie, to dawne kolonie holenderskie, wszystkie podobne, a jednak każda inna.
Na początek – B jak Bonaire. Raj dla miłośników nurkowania, bo to, co najciekawsze na tej wyspie, znajduje się pod wodą. Bogate rafy koralowe są tuż przy brzegu, więc nie trzeba nawet nigdzie specjalnie wypływać łódką, tylko prosto z plaży zanurzyć się pod powierzchnię szmaragdowej wody. Tak, kolory są tam niesamowite. To co widać na zdjęciach, to czysta prawda, bez żadnych filtrów, fotoszopów i innych wynalazków. Ot, natura.
My co prawda nie nurkowaliśmy, a jedynie pływaliśmy w maskach (tzn. przepraszam, Robi nurkował z maską), ale i tak napatrzyliśmy się na podwodny świat co niemiara. Najciekawsze były spotkania z żółwiami i z ośmiornicą, którą widzieliśmy (w naturze) po raz pierwszy!
Na powierzchni Bonaire też było niczego sobie. Wyspa jest taka dość surowa, niezbyt oblegana przez turystów, nie ma tu wielkich hoteli i kurortów. Za to są całe lasy kaktusów, co wygląda dość niesamowicie. Z kaktusów, obsadzając je w rządku, tworzy się nawet ogrodzenia – taki naturalny mur kolczasty. Poza tym służą też w kulinariach: zupa kaktusowa, wódka kaktusowa. Ostro;)    
Ogólnie Bonaire podobało nam się chyba najbardziej, głównie przez tą swoją odludność i naturalność. Ponieważ budziliśmy się jeszcze przed świtem (różnica czasu), to na plaży byliśmy już o 7 rano, samiuteńcy. Na północy wyspy jest Park Narodowy, który objechaliśmy nie spotykając prawie nikogo, jedynie iguany, flamingi i osiołki. Jeśli ktoś już tu przyjeżdża, to głównie siedzi pod wodą:)
















śnieg? sól?



na pierwszym planie dawny domek niewolników



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz