Zapisek 51.
Z Korčuli
przenieśliśmy się na Lastovo – kolejną wyspę, małą i uroczą, z mnóstwem
fikuśnych zatoczek. Awansowała
do grona ulubionych.
Generalnie mało kto tu chyba dociera, a jeśli już, to
raczej jachtami, więc może nawet w wakacje da się tu odpocząć od tłumów. My byliśmy
definitywnie poza sezonem, do tego stopnia, że nasz zarezerwowany wcześniej
nocleg okazał się być jeszcze nie gotowy, ze względu na trwające wokół prace
budowlane. Ale nasz gospodarz szybko znalazł nam inne pokoje. Razem z nami na
wyspę przypłynęło promem raptem kilkoro turystów, więc nie było problemu ze znalezieniem
wolnych miejsc, ale raczej… otwartych. W okolicy działała jedna kawiarnia i może
ze trzy restauracje. Za to, jak już trafiliśmy do jednej z nich, to ho ho! A
dokładnie hobotnica, czyli ośmiornica wjechała na stół, przyrządzona na najlepszy
dalmatyński sposób „ispod peke”. Czyli długo zapiekana z warzywami, w specjalnym
naczyniu. Tak, jak nie przepadam za tego typu smakołykami, tak muszę przyznać,
że było to całkiem całkiem. A rodzina się wręcz zajadała! Gdyby ktoś chciał skosztować,
to trzeba pamiętać, że należy ją zamówić w knajpie z wyprzedzeniem – musi się
naprawdę dłuuugo piec, w specjalnym piecu zresztą. Piece zaś mają kominy, a
kominy to – tak przy okazji – charakterystyczny element Lastova. Zwane fumarami,
świadczyły dawniej o statusie mieszkańców, więc każdy chciał mieć jak
najokazalszy. Teraz co i rusz można się na nie natknąć, zwłaszcza wędrując po
miasteczku Lastovo. Położone w środku wyspy (a nie na wybrzeżu), jest takie
lekko wycofane i zaspane. Myślę, że latem jest tu podobnie, tylko gorąco i może nieco
tłoczniej. Chociaż... komu by się chciało jechać do Lastova😉 A
warto!


























a to już Split i wyjazd na Zagrzeb, z moim ulubionym widokiem ;)